piątek, 29 czerwca 2012

Kupa Wojewódzkiego u Dulskich

Czym się cechował mieszczański etos Dulskich, wiadomo: hipokryzją, skrywaniem niewygodnych tematów, błyskiem na pokaz.

Pani Dulska nie zdobyła się na współczucie wobec lokatorki zdradzanej przez męża, która w desperacji próbowała popełnić samobójstwo, tylko wymówiła jej mieszkanie z powodu skandalu, jaki mógł się odbić niekorzystnie na reputacji kamienicy. Podobnie tuszowała wybryki syna. Na zewnątrz wszystko wyglądało ładnie, a co kłębiło się pod spodem, było nieważne, dopóki nie przedostało się na powierzchnię.

Czy można się dziwić, że gdy w takim mieszczańskim salonie ktoś na środku zrobi kupę, żeby zwrócić uwagę na nieprawości, to rozlegnie się ryk oburzenia?

Wojewódzki i Figurski zrobili wielką kupę w polskim mieszczańskim salonie. Za pomocą nadzwyczaj cuchnącej kupy pokazali naszą wyższość wobec sąsiadów zza wschodniej granicy, a także naszą mentalność folwarczną, autorytarną, która sprawia, że nie szanuje się ludzi wykonujących podrzędne, niskopłatne prace.

Na pewnym blogu tacy jego mieszczańscy, folwarczno-autorytarni czytelnicy na moje komentarze w kwestiach moralnych, dotyczących codziennego życia wypowiadali się następująco: a co ty anonimowy nicku tu się wypowiadasz, o A wiadomo, że jest lekarzem,  o B, że  jest inżynierem, to ich zdanie się liczy.

Kupa Wojewódzkiego i Figurskiego jest tak oburzająca dla mieszczańskiego salonu, gdyż godzi w jego poczucie wysokiego statusu, opartego na bogactwie nieraz na kredyt, co pozwala jemu patrzeć z góry na innych.

Ta kupa wywołała też zażenowanie i oburzenie uczciwych, tolerancyjnych, inteligentnych ludzi. Oni uważają, że robienie kupy to jest absolutnie niewłaściwy sposób na zwracanie uwagi na problem. Rzecz w tym, że Wojewódzki nie im zwraca uwagę, ale mieszczańskiemu salonowi, który trwa w błogim spokoju, nie słucha nudnego ględzenia profesorów, nie ma żadnych autorytetów, liczy się dla niego status oparty na pieniądzu. I dopiero skandal może go wyrwać z odrętwienia i zajmowania się własnymi sprawami.

Dla tych nowych mieszczan, zwanych lemingami, o których niebawem napiszę trafia tylko to, co jest podane w formie skandalu, sensacji, można się o tym przekonać, oglądając niby-informacyjne programy TVN.

Podjęcie na spokojnie problemu naszej wyższości wobec wschodnich sąsiadów, nawet z udziałem najbardziej zasłużonych osób, najlepszych profesorów, przeszłoby niezauważone. Zrobienie kupy w salonie sprawiło, że wszyscy teraz o tym mówią.

Oczywiście pani Dulska i tak będzie usiłowała na wszystkich przerzucić winę, będzie się oburzać na zabrudzenie jej salonu, a że wcześniej brud tam był, tyle że ukryty, to już jej nie interesuje i tego nie przyzna.

Na podobnej zasadzie działał Janusz Palikot, który na gwałty w aresztach zwrócił uwagę pojawieniem się na konferencji prasowej z pistoletem i wibratorem.

Nie zawsze cel uświęca środki, warto jednak zawsze zainteresować się, jaki jest ten cel, gdyż niektóre nieestetyczne środki można zaakceptować. W żadnym razie nie można oczywiście zaakceptować robienia wielkiej kupy z błahego powodu. Dlatego począwszy od przyniesienia do TVN świńskiego ryja, przestałam akceptować robienie kupy przez Palikota, gdyż nie było widać ważnego celu.

Kupa Wojewódzkiego dotknęła mocno strasznych mieszczan, a także patriotów, czujących wyższość wobec wschodnich sąsiadów i chcących im przewodzić w ramach nowej polityki jagiellońskiej, dotknęła jednak również nieakceptujących w żadnym wypadku zasady cel uświęca środki i co do zasady przeciwnych zwracaniu uwagi na ważne problemy za pomocą kupy.

poniedziałek, 25 czerwca 2012

Czy chcemy naprawdę zapobiegać dzieciobójstwom

Przed dwoma laty trwały poszukiwania rodziny 2-letniego chłopca, którego zwłoki znaleziono w stawie w Cieszynie. Wydawało się, że jego tożsamość na zawsze pozostanie zagadką. Tymczasem kilka dni temu udało się odnaleźć rodzinę chłopca w Będzinie.

Z wypowiedzi w mediach różnych specjalistów można jednak wywnioskować, że problemem jest bardziej skuteczność wykrycia dokonanego zabójstwa niż zapobieżenie mu. Temu przecież służą postulaty lepszej ewidencji dzieci, interesowania się tym, że dziecko się nie pojawia.

Prawdziwym problemem jest jednak to, żeby dzieciom nie działa się krzywda, żeby nie zdarzały się zabójstwa. A w tym celu nie tylko by trzeba zmienić ustawę antyaborcyjną, tak aby dozwolona była aborcja na żądanie, ale samą atmosferę wokół aborcji, macierzyństwa, zburzyć mit szczęśliwej Matki Polki.

Nie każda kobieta ma instynkt macierzyński, nie każda nadaje się na matkę, a dziecko jest nadzwyczaj absorbujące, i psychicznie, i pod względem sił fizycznych. Tymczasem u nas to się lekceważy. Wielbiciele zarodków zapominają o kobietach, odbierają im godność, podmiotowość.

Czytam w "Rzeczpospolitej", że i w czasach dopuszczalności aborcji zdarzały się dzieciobójstwa, owszem, czytałam o tych sprawach w czasopismach kobiecych. Były to jednak najczęściej zupełnie inne sprawy, naiwne dziewczyny albo zbyt późno orientowały się, że są w ciąży, albo liczyły, że chłopak się ożeni, a pozostawione same sobie, nie potrafiły sobie poradzić. W każdych warunkach, a szczególnie w braku wiedzy o płodności, o zapobieganiu ciąży, będzie pewien odsetek takich tragicznych zdarzeń. Zezwolenie na aborcję na życzenie pozwoliłoby jednak uniknąć dramatów zabijania dzieci ewidentnie niechcianych.

Walczyć ze szkodliwymi zjawiskami można uwzględniając naturę ludzką i rozumiejąc podłoże danego zjawiska, szczególnie gdy jest to głęboko zakorzeniona w naszych genach ewolucyjna adaptacja. A niestety dzieciobójstwo jest właśnie taką adaptacją.

Wydaje nam się dziś to szalenie okrutne, ale dziesiątki tysięcy, a nawet kilka tysięcy lat temu kobieta, która za wszelką cenę chciała wychować więcej dzieci, niż było to możliwe, bądź też dzieci niepełnosprawne, ponosiła porażkę, gdyż najczęściej traciła wszystkie dzieci, czyli takie geny nie przenosiły się do następnych pokoleń.

Nieliczne już plemiona żyją poza cywilizacją, w Amazonii, na Nowej Gwinei, służą one badaczom do porównań, poznania naszej przeszłości. Mit szlachetnego dzikusa można włożyć między bajki. Jak się wydaje naprawdę pokojowy, radosny żywot wiodą jedynie szympansy bonobo, bo już nasi drudzy, stosunkowo bliscy krewni, szympansy zwyczajne, to agresywne osobniki. Niestety dzieciobójstwo było stwierdzane współcześnie wśród plemion żyjących poza cywilizacją. Badacze stwierdzili dopuszczalność zabójstwa dziecka po urodzeniu w wielu kulturach. Występowało ono również w Europie, w okresie średniowiecza, gdy Europa była już chrześcijańska i zabójstwo było potępiane, wymyślano, że dzieci słabowite, odmieńcy to nie są prawdziwe dzieci, ale podmienione przez demony, a więc nieludzie, których można wobec tego porzucić gdzieś w lesie.

Zadałam kiedyś pytanie przekonującym mnie, że zarodek to już dziecko: kogo by ratowali z pożaru, gdyby mogli uratować tylko jedno - skrzynię z tysiącem zamrożonych zarodków czy jedno niemowlę. Niektóre odpowiedzi były wykrętne, ale nikt nie powiedział, że dałby spłonąć niemowlęciu, ale przecież gdyby naprawdę te zarodki uważał za ludzi, to powinien raczej ratować tysiąc ludzi.

Nigdy do końca nie wyeliminujemy zabójstw dzieci, bo nawet matka, która bardzo pragnęła dziecka, może popaść w depresję, nie radzić sobie z obowiązkami i pod wpływem impulsu zabić dziecko. Uważam jednak, że czymś nikczemnym jest zmuszanie kobiet, które nie chcą dzieci, do rodzenia ich, skoro można przewidywać, że los tych dzieci będzie smutny, a może tragiczny.

Nie jest tylko kwestią zmiana prawa, tak aby aborcja na wczesnym etapie ciąży była dozwolona na życzenie kobiety, ale zmiana świadomości, aby aborcja nie była traktowana jak morderstwo i kobiety nie czuły presji społecznej na rodzenie niechcianych dzieci.

Uważam, że w żadnej mierze nie ma żadnego powiązania przyczynowo-skutkowego dozwolenia na aborcję ze zmniejszeniem się przyrostu naturalnego, a jeśli nawet jakiś jest, to odwrotny. Praktyka pokazuje, że podczas istnienia restrykcyjnej ustawy rodzi się nadzwyczaj mało dzieci, a w latach PRL, gdy aborcja była dozwolona mieliśmy do czynienia z wyżami demograficznymi.



"Lemingowatość" młodego i średniego pokolenia (na czym to polega napiszę w odmiennym tekście), a więc nieinteresowanie się tym, co wybiega poza czubek własnego nosa, powoduje, że nie ma nacisku na władzę w kierunku zmian wolnościowych, a przeciwnie, z roku na rok obszar wolności w każdym zakresie się kurczy. A przecież protest przeciwko ACTA pokazał, że władza cofa się wobec przejawów masowego, głębokiego niezadowolenia.

Dzieciobójczynie nie należą do grona "lemingów", przeciwnie, "lemingi" nimi pogardzają i chcą się od nich odciąć, a już na pewno będą zaciekle bronić swoich pieniędzy, żeby rząd nie chciał ich uszczuplić na pomoc mogą chronić życie dzieci, tym bardziej nie mają te kobiety żadnego zrozumienia wśród tzw. moherów, a opcje liberalne światopoglądowo, choć nawet opiniotwórcze, są zbyt słabe, żeby wymusić zmianę prawa.




Może wyglądać, że zawężam problem do skutków zakazu aborcji, niemniej rozumiem, że problem jest szeroki i wymaga w ogóle zmian kulturowych, podejścia do rodziny, do dzieci, traktowania ich jak przedmioty, nad którymi rodzice sprawują władzę, całego systemu wychowawczego, obszaru pomocy rodzinie potrzebującej takiego czy innego wsparcia. Nie sposób jednak w jednym tekście, który ma nie zanudzić, ująć wszystkiego, stąd ledwie dotknęłam problem, ale uważam, że od nadzwyczaj ważnej strony.

Co jakiś czas więc "lemingi" wraz z "moherami" będą się jednoczyć w potępianiu dzieciobójczyń, lać będą krokodyle łzy i nawoływać do linczu. Na to ich będzie rzeczywiście stać!


Za dzień, dwa tekst ten wystawię również na Onecie.

sobota, 23 czerwca 2012

Stulecie urodzin Alana Turinga

100 lat temu urodził się wybitny naukowiec Alan Turing. Przypuszczam, ze nawet nieznawcy słyszeli o maszynie Turinga czy teście Turinga. Wniósł on wielki wkład w rozwój matematyki, stworzył podwaliny informatyki, zasłużył się podczas II wojny światowej w pracy nad odczytywaniem niemieckich szyfrów.
W wieku zaledwie 42 lat popełnił samobójstwo. Tego wybitnego naukowca skrzywdziła ciemnota ówczesnego państwa angielskiego. Tekst o nim na moim blogu na Onecie
maria-dora.blog.onet.pl

poniedziałek, 18 czerwca 2012

Na Onecie tekst o zemście

Onet działa już prawie cudnie. Dodałam tam tekst "Pozytywne źródło i skutki zemsty" na podstawie książki popularnonaukowej. Nieskromnie powiem, że wydaje mi się, że tekst mi się udał i jest ciekawy. Zapraszam


maria-dora.blog.onet.pl

niedziela, 17 czerwca 2012

Z kim walczyliśmy w powstanie warszawskie?

W Loży Prasowej TVN24 Tomasz Terlikowski, komentując ataki chuliganów podczas przejścia rosyjskich kibiców na mecz Polska-Rosja, stwierdził, że policja powinna być na to przygotowana i temu zapobiec, ponieważ, i to ważne:

bo przecież nawet on słyszał od swoich studentów, że ich koledzy-kibole z warszawskiej Pragi zmawiają się, żeby wziąć na Rosjanach odwet za powstanie warszawskie! Tak to mniej więcej brzmiało.

Skoro my sami uważamy, że byliśmy najwyraźniej podczas II wojny światowej w koalicji hitlerowskiej i walczyliśmy z Rosjanami, to czego znowu wymagać od prezydenta Obamy czy bardzo skrytykowanej u nas Debbie Schlussel za jej wypowiedź, że to Polacy wymordowali 3 mln Żydów.

Nie winiłabym szkoły za taką wiedzę uczniów prawobrzeżnej Warszawy, to jest przecież wersja solidarnościowa, lansowana po 1989 r. i wzmożona po powołaniu IPN i zbudowaniu muzeum powstania warszawskiego.

Warto by w zasadzie sprawdzić, czy jest to powszechna opinia uczniów Warszawy, czy raczej jej prawobrzeżnych mieszkańców, którzy nie doznali w takim stopniu okropieństw powstania i wobec tego nie ma u nich pamięci o tej tragedii przekazanej rodzinnie. To nie ich dziadkowie i rodzice w liczbie 40 tys. zostali wymordowani brutalnie przez Niemców w pierwszych dniach powstania, nie ich przodkowie siedzieli głodni, brudni po piwnicach, które były schronieniem jedynie przed odłamkami, ale nie bombami zrzucanymi na Warszawę.

Może też ktoś się orientuje, jaką wersję powstania lansuje muzeum powstania warszawskiego, czy to tam młodzież nabywa wiedzy, że Polacy walczyli wtedy z Rosjanami. Miałam wątpliwości, czy prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz słusznie chce znieść specjalny status tego muzeum, niezależny od władz Warszawy, teraz zaczynam nabierać przekonania, że być może ma rację.

Po 1989 r. w nieodpowiedzialny sposób zaczęto wypełniać białe plamy w historii związane z okresem 1939-1941, gdy na skutek paktu Ribbentrop-Mołotow nasze wschodnie ziemie znalazły się pod władzą ZSRR. Zainteresowanie wojną przekierowano na ten okres, na zbrodnię katyńską, w ogóle jakby zapominając, że po 1941 r. ZSRR zrobił woltę i znalazł się w koalicji antyhitlerowskiej, walnie przyczyniając się do zwycięstwa nad Niemcami.

Na Zachodzie rozumują dość prosto: był podział na państwa osi i jej satelitów oraz aliantów. Podejrzewam, że nikt tam nie rozumie naszej skomplikowanej sytuacji, a skoro sami ogłaszamy, że walczyliśmy z ZSRR, że to był nasz wróg, to zapewne uważa się, że zaliczaliśmy się do sojuszników Hitlera, których w Europie Środkowo-Wschodniej było niemało. Podobnie zresztą wykreowanie pojęcia państwa podziemnego może niezorientowanym sugerować, że była tu podczas okupacji jakaś polska władza państwowa i nie zapobiegła mordowaniu Żydów, a może i w tym uczestniczyła. W takiej wersji utwierdzają dodatkowo przeprosiny za Jedwabne prezydenta państwa Aleksandra Kwaśniewskiego.

Jeżeli chcemy być właściwie rozumiani i oceniani na Zachodzie, nasz przekaz musi być prosty i jednoznaczny. Musimy być dumni, że u boku zarówno wojsk ZSRR, jak i zachodnich aliantów dzielnie walczyliśmy na wszystkich frontach II wojny światowej i złożyliśmy daninę krwi w pokonanie reżimu hitlerowskiego. Z dumnie podniesioną głową sami o sobie musimy mówić, że jesteśmy wśród zwycięzców II wojny światowej. Co nastąpiło potem, to już inna historia i tu powinniśmy znaleźć odpowiednią formę przekazu, że tak dzielny sojusznik Zachodu został zdradzony i pozbawiony suwerenności na blisko pół wieku.


Uwaga: za dzień-dwa wystawię ten tekst na Onecie.

poniedziałek, 11 czerwca 2012

Leszek Balcerowicz przeciwko Karcie Nauczyciela

1388. Prof. Leszek Balcerowicz przeciwko Karcie Nauczyciela

Jeśli ktoś chce się zapoznać z doktrynalnym podejściem neoliberalnym, odpowiedzialnym za ściągnięcie na świat wielkiego kryzysu, z którym tak trudno się uporać, to powinien koniecznie poczytać, posłuchać prof. Leszka Balcerowicza. Mimo, że jego mentorzy, George Soros i Jeffrey Sachs, już zrozumieli katastrofalne skutki wprowadzania neoliberalnych rozwiązań, to prof. Balcerowicz wiernie trwa na posterunku doktrynalnego neoliberalizmu.

Doskonałą okazję tworzy wywiad z prof. Balcerowiczem zamieszczony w "Rzeczpospolitej"*, w którym wypowiada się on Karcie Nauczyciela, uznając ją za winną wszelkiego zła, jakie dzieje się w szkole. O swojej odpowiedzialności z racji udziału w rządzie Jerzego Buzka, który wprowadził  katastrofalną reformę szkolnictwa, już jakby zapomniał.

Dla Leszka Balcerowicza szkoła to instytucja usługowa. Zauważył on, że w niektórych krajach usługi z publicznych pieniędzy świadczone są przez podmioty niepubliczne, w Polsce ma to miejsce w zakresie usług zdrowotnych i dalej porównał:

"Zakłada się zatem milcząco, że reguły socjalizmu, czyli preferowanie własności prywatnej, nie sprawdziły się przy produkcji cegieł, ale są dobre do świadczenia usług edukacyjnych. Nie rozumiem, skąd przekonanie, że nie mogą ich świadczyć podmioty prywatne różnego typu. [...]

Podstawowy problem polega na tym, że państwo ma kłopot z efektywnym wydawaniem pieniędzy, a społeczeństwo żyje w iluzji, że są to jakieś własne pieniądze tego państwa. Ludzie nie zdają sobie sprawy, że gdy działają grupy roszczeniowe, to chcą one wyciągnąć pieniądze z ich kieszeni"*.

Ogólnie rzecz biorąc, w całym swoim tekście prof. Balcerowicz występuje przeciwko Karcie Nauczyciela, jego zdaniem nauczyciele pracują zbyt krótko przy tablicy, szczególnie w szkole podstawowej, zarabiają zbyt dużo, a jeszcze rząd ciągle im daje podwyżki, oraz coraz mniej dzieci przypada na jednego nauczyciela. Nawiązując do ostatnich protestów przeciwko ACTA prof. Balcerowicz proponuje, aby ludzie skrzyknęli się w ten sposób przeciwko grupom broniącym swoich przywilejów, w tym wypadku nauczycielom. Twierdzi, że należy zlikwidować Kartę Nauczyciela, co pozwoli samorządom lepiej opłacać lepszych nauczycieli, gdyż:

"Teraz w tym względzie obowiązuje socjalistyczna urawniłowka. Wszyscy, bez względu na jakość wykonywanej pracy, dostają podwyżki. Niszczy to bodźce zachęcające pracowników do podnoszenia kwalifikacji czy lepszego wykonywania swojej pracy. Traci na tym jakość edukacji, czyli uczniowie"*.

Oto doskonały przykład na rozumowanie, które przykłada kryteria produkcji cegieł do nauczania i traktuje pracę nauczyciela jak wykonywanie usług, co w ślad za prof. Balcerowiczem można by porównać z zelowaniem butów!

Ciekawe, kiedy prof. Balcerowicz ostatnio był w szkole? Bo ja u jednego z synów od pierwszej klasy podstawowej do ostatniej liceum (czyli w trzech szkołach) byłam w Radzie Rodziców, a u drugiego regularnie chodziłam na zebrania. No i oczywiście, gdy dzieci były młodsze odprowadzałam je do szkoły. Wystarczyło mi tylko wejść na teren szkoły, usłyszeć ten dziki gwar na przerwie, żeby stwierdzić, że chyba bym oszalała, gdyby mi przyszło przebywać choć trochę dłużej.

Z racji działania w Radzie Rodziców wiem, że awans nauczyciela nie jest wyłącznie automatyczny, jest on na każdym etapie przed awansem na nowy szczebel oceniany, opiniowany jest również przez Radę Rodziców, istnieją też konkretne wymogi, które musi spełnić.

Nie rozumiem, na jakiej podstawie prof. Balcerowicz uważa, że Polacy są bałwanami i nie rozumieją, że wynajmują za swoje podatki państwo, aby realizowało ich potrzeby (również edukacji dzieci) taniej, niż oni sami mogliby to sfinansować.

Nie podoba mi się, że swoimi wypowiedziami prof. Balcerowicz niszczy autorytet nauczycieli, przedstawiając ich jak roszczeniową grupę. No, ale to efekt traktowania nauczyciela jak usługodawcy sprzedającego taki sam produkt jak np. cegły.

Oczywiście jest wolność słowa, każdy może głosić dowolne poglądy, ale jak długo pozwolimy, aby doktrynerzy neoliberalni wywierali wpływ na naszą politykę i próbowali niszczyć więzi społeczne, podważać uznane w społeczeństwie wartości, i właśnie z wartości czynić usługi na sprzedaż.

Szkoła to nie fabryka, a nauczyciel to nie sprzedawca! Nawet tylko przekazywanie wiedzy zgodnie z ustalonym programem nie jest jej sprzedawaniem. Nauczyciel musi też sprawiedliwie ocenić ucznia. Nie pamiętam już gdzie czytałam niezmiernie trafną uwagę, że podnoszenie pensum oznacza też zwiększanie liczby uczniów na nauczyciela, co powoduje, że relacja uczeń - nauczyciel staje się bardziej bezosobowa, trudniej więc zarówno znaleźć ucznia bardziej zdolnego i go inspirować, jak i mniej zdolnego, któremu trzeba pomóc, trudniej też ocenić.

Traktowanie nauczania jak produkcji cegieł, wprowadzenie relacji nie nauczyciel - uczeń, ale sprzedawca - klient oznacza też, że uczeń ma prawo wymagać otrzymania odpowiednich ocen, jak to się dzieje nieraz na prywatnych uczelniach, gdy studenci uważają, że za pieniądze należy im się dyplom jak psu micha.

Gdyby prof. Balcerowicz praktycznie miał coś wspólnego ze szkołą, jak ja we wspomnianej RR, ale nawet gdyby się zastanowił nad tymi cegłami, to by wiedział, że tak jak z kiepskiego materiału powstaną kiepskie, rozpadające się cegły, tak mogą być najlepsi nauczyciele, a gdy przyjdą gorsi uczniowie, to sukcesów nie będzie. I widziałam to na przykładzie gimnazjum, gdzie u starszego syna ta sama nauczycielka matematyki miała uczniów z szóstkami i piątkami, a po kilku latach już głównie trójkowych.

Przy okazji szkolnictwa ujawnia się wstydliwa prawda, że rozwarstwienie zamożności rodziców przekłada się na rozwarstwienie szans ich dzieci na równy strat w życie i równą edukację. Zaczyna się od przedszkoli i potem trwa przez wszystkie szczeble edukacji. I nie jest winna temu Karta Nauczyciela, ale neoliberalne reformy zaprowadzone w 1999 r. przez prof. Balcerowicza, potem wzmocnione w kadencji 1997-2001, oraz reforma szkolnictwa z 1999 r., która przez wprowadzenie gimnazjów, obniżyła wiek różnicowania szans edukacyjnych o dwa lata.

Prof. Balcerowicz, widząc całe zło w rzekomo roszczeniowej postawie nauczycieli, zupełnie nie dostrzega reformy zarówno organizacyjnej, jak i programowej, którą wprowadził rząd z jego udziałem. Nic nie może poradzić najlepszy nawet nauczyciel, jeżeli musi przygotowywać młodzież nie do zdobywania wiedzy, samodzielnego myślenia, ale rozwiązywania testów pod klucz. Obśmiane to zostało kilka lat temu przez "Dziennik", który udowodnił, że poeta nie zdałby matury z interpretacji swojego wiersza, bo nie umieścił w niej słów kluczowych.

Ostatnio wprowadzone zmiany powodujące, że nauczanie ogólne będzie się kończyć po pierwszym roku szkoły ponadgimnazjalnej, spowoduje jeszcze większe obniżenie się poziomu wykształcenia naszej młodzieży. To jest przeciętnego poziomu wykształcenia, bo tych najzamożniejszych będzie stać, żeby swoim dzieciom zapewnić dobrą edukację.

Na koniec zostawiłam sobie kwestię wartości. Czym ma być szkoła? Czy jako społeczeństwo chcemy pozbawić ją jej funkcji wychowawczych? Czy nauczyciel ma być usługodawcą, jak ktoś podający cegły, którego może kiedyś zastąpią robot i komputer, czy chcemy dla naszych dzieci od szkoły czegoś więcej? Czy szkoła ma zatracić funkcję tworzenia środowiska społecznego, przygotowującego młodego człowieka do funkcjonowania w społeczeństwie, ma zaprzestać przekazywania wartości takich jak rzetelność, uczciwość, dobre wychowanie, szacunek dla innych. Po części już szkoła to zatraciła wskutek reform powodujących, że dzieci, potem młodzież są przerzucani ze szkoły do szkoły, zanim nawiążą się jakieś przyjaźnie, a nauczyciele staną się dla nich autorytetami.

Neoliberalizm nie uznaje kapitału społecznego, który może powstać dzięki więzom międzyludzkim opartym na zaufaniu, życzliwości. A jesteśmy jednym z najbardziej nieufnych społeczeństw w Europie, prof. Janusz Czapiński przestrzega często, że to tworzy szklany sufit, który nie pozwoli nam się dalej rozwijać. W tak nieufnym społeczeństwie łatwo jest poszczuć jednych przeciwko drugim, sugerując, że mają oni choć trochę lepiej, że wychylili nieco głowę z tej kadzi w polskim piekle. Czemu jednak to szczucie ma służyć?

Jak jutro, pojutrze uczeń ma odnieść się z szacunkiem do nauczycieli, skoro przeczytał, że zdaniem znanego profesora, hołubionego przez GW, to zorganizowana, roszczeniowa grupa chcąca wyciągać pieniądze z kieszeni podatników?

*Karta szkodzi uczniom (wywiad Bartosza Marczuka i Artura Grabka z prof. Leszkiem Balcerowiczem), "Rzeczpospolita", 11.06.2012.



Ten tekst znajduje się również na Onecie. Tam również recenzja książki Roberta Gwiazdowskiego "Emerytalna katastrofa".

czwartek, 7 czerwca 2012

Dwa nowe teksty na Onecie

W pierwszym opisuję przypadek składania przez żołnierzy służących w Afganistanie zawiadomień o przestępstwie przeciwko internautom krytykujący żołnierzy.


W drugim stawiam tezę, że rząd skwasił Euro, tuż przedtem podnosząc wiek emerytalny. Igrzysk, zamiast chleba, może się nie sprawdzić!


maria-dora.blog.onet.pl


Da się tam normalnie dyskutować, choć nieraz komentarze wchodzą z pewnym opóźnieniem.

środa, 6 czerwca 2012

Zapraszam na Onet - tam nowy tekst

Zapraszam do komentowania na Onecie tekstu "Sprywatyzowane znaczy gorsze" na przykładzie ostatnio sprzedanej "Rzeczpospolitej" i SPEC-u.
W razie problemów z komentowaniem tam, proszę mi tu dać znać, wtedy równolegle wystawię tekst.

niedziela, 3 czerwca 2012

Postępowa monarchia i anachroniczna republika

W Wielkiej Brytanii trwają uroczystości związane z 60-leciem wstąpienia na tron królowej Elżbiety II. Drugi raz w historii zdarzył się taki jubileusz, wcześniej obchodziła go królowa Wiktoria. Dziś odbyła się niezwykła parada 1000 łodzi na Tamizie na czele z łodzią, w której znajdowała się królowa, następca tronu i jego synowie.

Można by pomyśleć, że monarchia to państwo bardziej tradycyjne niż republika i spodziewać się w nim większego konserwatyzmu obyczajowego. Tymczasem nic z tych rzeczy, gdy porówna się monarchię brytyjską pod rządami konserwatywnego premiera Davida Camerona z Polską, która jest republiką i rządzi w niej partia, która ma w nazwie obywatelska.

Angielski konserwatywny premier jak najbardziej popiera związki osób tej samej płci, adopcji dzieci mogą dokonywać pary homoseksualne, choć w tym wypadku prawo raczej poszło za daleko, gdyż dzieci są oddawane obcym, mimo że mogą się nimi zaopiekować członkowie rodziny, np. dziadkowie. U nas tymczasem w Sejmie odzywają się posłowie, o których można by pomyśleć, że zostali właśnie odnalezieni w jakichś lodowcach z epoki średniowiecza i odmrożeni, tak ich poglądy o homoseksualizmie nie przystają do rzeczywistości, również tej zachodniej, konserwatywnej.

W Wielkiej Brytanii w sobotę świętowanie jubileuszu  królowej, a w Polsce parada równości, w której uczestniczył ambasador Wielkiej Brytanii w Polsce. Nasi polscy konserwatyści, w przeciwieństwie do tych w cywilizowanych państwach, traktują ludzi jak zwierzęta (pisałam o tym w jednym z tekstów na Onecie), sprowadzając nasze człowieczeństwo tylko do roli reprodukcyjnej. A przecież, owszem, celem każdego gatunku, również prymitywnych form, jak bakterie, koralowce, jest rozmnażanie się, ale wydawało się, że nasz wyjątkowy mózg, sprawia, że jesteśmy czymś więcej niż tylko reproduktorami.

Dla prawicowców jednak nie. Dla nich prawa obywatelskie mają być funkcją roli reprodukcyjnej, co oznacza pominięcie całej warstwy uczuciowej, społecznej człowieka. Uznają więc prawa do zawierania sformalizowanych związków tylko dla par heteroseksualnych, ze względu na posiadanie przez nie własnego potomstwa. Wielokrotnie o tym pisałam, ale powtórzę to jeszcze raz: jest to obelga dla osób bezpłodnych, a przede wszystkim kobiet po menopauzie!

Niby szanuje się w Polsce babcie, ale co to za szacunek, skoro odmawia się wartości związkom, które nie mogą mieć własnych dzieci, a więc związkom babć! Skoro posiadanie potomstwa jest warunkiem z korzystania z konstytucyjnej ochrony państwa i uzyskiwania praw jak małżeństwo, to przecież w konsekwencji takich praw należałoby odmówić kobietom co najmniej od 50 roku życia, wstępującym w związek małżeński.

Rozumując konsekwentnie, to dla naszych prawicowców królowa Elżbieta jest już niepełnowartościowym człowiekiem, bo dzieci więcej nie urodzi!

Nigdy nie zrozumiem odzierania ludzi z człowieczeństwa, z ich uczuć, uznawania prawa do związków zwierzęcych reprodukcyjnych, a nie ludzkich, opartych na uczuciach, miłości, trosce, zaufaniu. A takie związki mogą zarówno tworzyć młodzi reproduktorzy, jak i staruszkowie i osoby tej samej płci.

Dlatego zresztą konserwatyzm, przynajmniej ten polski, który nie uznaje ludzkich uczuć, jest mi całkiem obcy. Badania zresztą pokazują, że i wiele zwierząt również doznaje uczuć, w tym empatii. Tylko w przypadku najprymitywniejszych tworów, jak choćby bakterie, nie można mówić o uczuciach.

Polskę zresztą zawsze cechował anachroniczny konserwatyzm. Wielka imienniczka obecnej królowej, Elżbieta I, też się z nim zetknęła, gdy przybyli do niej posłowie z Polski z misją nakłonienia jej do powrotu na łono papiestwa. W tej chwili już nie pamiętam, a nie chce mi się szukać tego w książce, czy trafili do Tower za obrazę królowej, bo wtedy nie patyczkowano się z arogantami.

Powinniśmy zrozumieć, że nie da się tylko w jednej dziedzinie doganiać świata. Jeśli chcemy dążyć do dobrobytu, to nie można iść w tej dziedzinie do przodu, a w kwestiach obyczajowych iść wstecz, nawet niekiedy w porównaniu z czasami PRL. Ale o tym to już pisałam w tekście wylinkowanym na Onecie: "Dlaczego Polska nie ma szans na dobrobyt". W tym sensie myli się też Leszek Miller, że lewica musi się koncentrować głównie na sprawach społecznych, na dalszym planie mając światopoglądowe.  To musi być niepodzielne, tak jak niepodzielna jest wolność!

Stawiając na równość, nie można odrzucać, czy spychać na dalszy plan, wolności i braterstwa.


Zapraszam na Onetowy blog maria-dora.blog.onet.pl jest tam tekst o moich przypuszczeniach do do niekonstytucyjności podniesienia wieku emerytalnego.

piątek, 1 czerwca 2012

Śmieszne antykomunistyczne wspominki celebryty - festiwal w Opolu

Oglądałam dziś festiwal w Opolu, pierwszy koncert prowadzony przez Wojciecha Manna i jego synka poświęcony piosenkom z lat 60. Niby sentyment do tych piosenek, a jednak nie obyło się bez uszczypliwości pod adresem PRL.

Gdyby Wojciech Mann zastanowił się przez chwilę, to by akurat takiego przykładu nie dał. Otóż przeczytał list do jakiejś redakcji z tamtych lat krytykujący Czesława Niemena, w tym sensie, że sprowadza swoją muzyką młodych ludzi na złą drogę. Ponadto wydziwiał pan Mann na tamtejsze władze nielubiące młodzieżowej muzyki.

Powiedziałabym, że dziś mamy jeszcze gorzej. Wtedy przynajmniej piosenkarzy młodzieżowych i twórców, jeżeli nie podejmowali działalności antypaństwowej, nie stawiano przed sądami za ich działalność twórczą. A to przecież zdarzyło się w dzisiejszych czasach m.in. Nieznalskiej Dodzie i Nergalowi!

Nieznalska po wielu latach została uniewinniona, Nergal również został uniewinniony, Doda została w I instancji skazana.

Ale to przecież nie wszystko! Nieznalskiej prac nie chciały wystawiać galerie, Doda w wywiadzie w "Polityce" stwierdziła, że ma problemy z występami w wielu miejscowościach, Nergala ma nie być w następnej edycji programu rozrywkowego.

Wiele można powiedzieć, i słusznie, o cenzurze w PRL, o niekiedy dość konserwatywnym podejściu tamtych władz do kultury i nowych prądów. Jednak wtedy reguły gry ze strony państwa były mniej więcej jasne i nie było tak jak dziś, że powstają jakieś prywatne grupy nacisku, które w imieniu kilkuset czy nawet kilku tysięcy obywateli chcą narzucać milionom swój gust i decydować, kto może, a kto nie występować lub wystawiać swoje dzieła. Uważam, że taki system jest jeszcze bardziej opresyjny niż PRL-wski.

Ta kobieta, która w latach PRL napisała list o złym wpływie muzyki Niemena na młodzież, mogła co najwyżej sprawić mu przykrość, ale dziś takie paniusie zyskały prawo nękania artystów po sądach w związku z obrażeniem ich uczuć religijnych na podstawie nadinterpretacji przepisów k.k., i to nawet wtedy gdy osobiście nie widziały dzieł czy przedstawień.

Żeby było śmieszniej, to w następnym koncercie Janusz Panasewicz wyjaśniał genezę powstania piosenki "Kryzysowa narzeczona". Trafnie artysta stwierdził, że od 30 lat trwa u nas jakiś rodzaj kryzysu, a gdy dodał, że piosenka mówi o emigracji w poszukiwaniu lepszego życia, to też można się uśmiechnąć, że po 30 latach jest dokładnie taki sam problem jak w PRL: młodzi ludzie masowo emigrują z Polski za chlebem. A w zasadzie jest nawet gorzej, bo wtedy każdy miał pracę, a teraz młodych ludzi dotyka bezrobocie.

To wszystko pokazuje, że lepiej cieszyć się dawnymi piosenkami, a nie wdawać się w porównania, politykę, bo każdy medal ma dwie strony.


Na Onecie, który lepiej działa, jest tekst o zaproszeniu  J. Kaczyńskiego do prezydenta. Warto też przeczytać tekst "Ostatni kowboj sportu" o wypowiedziach Jana Tomaszewskiego.