czwartek, 31 maja 2012

"Polskie obozy śmierci" - amerykańska nonszalancja

Początkowo zamierzałam napisać o amerykańskim afroncie, ale po namyśle uważam, że bardziej jest to lekceważenie czy nonszalancja, i to nie samego prezydenta, ale jego urzędników.

Z jednej strony to bardzo chwalebne, że przynajmniej po śmierci Jan Karski został uhonorowany ważnym odznaczeniem amerykańskim, z drugiej strony już wkrótce na tym tle zaczęły się problemy.

Trudno powiedzieć, dlaczego i kto w Polsce uznał, że nie najbliższe osoby Janowi Karskiemu, tj. mieszkająca w USA jego ostatnia partnerka życiowa i wykonawczyni testamentu, czy też jego siostrzenica, a zarazem chrześnica z Polski, są godne odebrać ten medal, ale jakiś ważny polityk. Został Amerykanom zaproponowany Lech Wałęsa, i tu pojawił się pierwszy afront, a mianowicie kandydatura ta została odrzucona. Wobec tego nie wiedzieć czemu pojawiła się kandydatura byłego ministra spraw zagranicznych Adama Rotfelda, tym razem łaskawie przez Amerykanów zaakceptowana.

Jan Karski, niezwykle odważny człowiek, przedostał się z bezpiecznego Londynu do okupowanej Polski i cały czas ryzykując życiem, zbierał informacje o sytuacji polskich Żydów. W 1942 r. powrócił do Wielkiej Brytanii i przekazał informacje o eksterminacji Żydów, w 1943 r. udał się do USA również tam prosić o pomoc dla mordowanych bestialsko Żydów. Proponował, aby wielkie mocarstwa postawiły stanowcze ultimatum Niemcom. Oprócz spotkania z prezydentem Rooseveltem starał się zainteresować zagładą polskich Żydów artystów, polityków, duchownych. Trudno powiedzieć, dlaczego misja Jana Karskiego nie odniosła skutku, czy mu nie uwierzono, czy to tradycyjny amerykański antysemityzm? Bo teraz Amerykanie czują się powołani do wyrokowania o przestrzeganiu praw człowieka w innych krajach, a zapominają, że jeszcze po wojnie trwał u nich w najlepsze antysemityzm czy rasizm i dyskryminacja czarnoskórych rodaków. Dopiero od czasów prezydenta Johna Kennedy'ego zaczęło się to zmieniać na lepsze. Medal Wolności przyznany Janowi Karskiemu przez Baracka Obamę ustanowił zresztą właśnie prezydent Kennedy w 1963 r.

Podczas uroczystości wręczania Medalu dla Jana Karskiego prezydent Obama użył wyjątkowo niefortunnego sformułowania, dla nas szczególnie drażliwego, bo fałszującego historię II wojny światowej i zamazującego niemiecką odpowiedzialność za obozy śmierci i Holocaust, a mianowicie powiedział: "polskie obozy śmierci".

W Polsce rozpętało się piekło. Każdy już chyba, łącznie z premierem, prezydentem, ministrem spraw zagranicznych, liderami partii opozycyjnych i różnymi komentatorami wypowiedział się na ten temat.

Dwukrotnie już urzędnicy Białego domu wydali sprostowanie, wyjaśniali, że sformułowanie było czystą omyłką językową i wyrażali z tego powodu ubolewanie. Prezydent Obama ma też odpowiedzieć na list prezydenta Komorowskiego wysłany w tej sprawie. Ale naszym zagorzałym patriotom to ciągle mało, powinien pewnie paść na kolana i gorliwie przepraszać.

Oczywiście, że za każdym razem, gdy pada sformułowanie o polskich obozach śmierci w kontekście II wojny światowej, musimy wyraźnie protestować, gdyż jest to fałszowanie historii, a im dalej od tych strasznych czasów, tym mniej żyje świadków tamtych wydarzeń, tym wojna budzi mniej emocji i mniejsze zainteresowanie, stąd i mniejsza o niej wiedza.

Musimy dbać, aby naszym kosztem Niemcy nie zwolnili się z odpowiedzialności za wywołanie II wojny światowej, okupację wielu krajów, drakońskie prawo, a raczej bezprawie, tortury, egzekucje, wywózki na roboty, obozy koncentracyjne, miliony ofiar rożnych narodowości, a przede wszystkim Holocaust.

Trzy ważne działania powodują fałszowanie historii II wojny światowej:

1. Celowe, subtelne działania Niemiec, którzy zresztą słusznie chcą odciąć się od czarnych czasów hitlerowskiej zarazy, ale powodują one, że odpowiedzialność pomału zaczyna być rozmywana.

2. Celowe polskie działania, które na zasadzie obsesji antyradzieckiej i przywiązywania ponad miarę znaczenia do okupacji naszych ziem przez ZSRR, w tym też zbrodni radzieckiej, powodują zapominanie o znacznie większych winach niemieckiego okupanta, wręcz wypieranie ich z pamięci narodowej.

3. Przypominanie, w zasadzie słuszne, ale nadawanie im ponad miarę znaczenia, haniebnych zachowań niektórych Polaków podczas II wojny światowej, w tym sprawa Jedwabnego. Całkowicie nietrafne, niczym nieusprawiedliwione przeprosiny prezydenta Kwaśniewskiego za tę zbrodnię wytworzyły nową sytuację uznania odpowiedzialności państwa polskiego za haniebne działania zbrodniczych jednostek. Nic więc dziwnego, że na Zachodzie mogą myśleć, że był tu, podobnie jak we wszystkich państwach regionu, poza Serbią i Czechami, polski kolaboracyjny rząd, który nie zapobiegł zbrodniom na Żydach, a może i je wspierał.

Oczywiście musimy się bezwzględnie przeciwstawiać wszelkim wypowiedziom o polskich obozach śmierci, ale to o wiele za mało. Trudno powiedzieć, jak tego dokonać, czy organizować konferencje naukowe, czy kręcić filmy dokumentalne i fabularne, ale musimy przywrócić pamięć i proporcje sytuacji Polski podczas II wojny światowej. Musimy doprowadzić do powszechnej wiedzy o tym, że Polska była państwem całkowicie podbitym, okupowanym, że nie było tu żadnego marionetkowego rządu, a reżim niemiecki dopuszczał się wyjątkowych okrucieństw i za jakąkolwiek pomoc Żydom groziła kara śmierci. a mimo to znaleźli się ludzie, którzy podjęli to ryzyko, wśród nich wielu zapłaciło tę najwyższą cenę. Kolaboranci z okupantem to ciemna karta, nie chodzi o to, żeby ją ukrywać, ale trzeba widzieć proporcje, bo inaczej dochodzi do fałszowania historii.

Przykre to bardzo, że podczas uhonorowania bohaterskiego Jana Karskiego przydarzyła się tak nieprzyjemna omyłka, ale może rzecz obróci się na dobre i więcej Amerykanów dowie się trochę prawdy o II wojnie światowej.

wtorek, 29 maja 2012

Nasi kibice w filmie BBC

Wielkie wzburzenie wywołał film dokumentalny BBC ukazujący polskich i ukraińskich kibiców. Za przesadne zostały uznane słowa czarnoskórego angielskiego piłkarza, który odradzał przyjazd do Polski na Euro, ponieważ można wrócić w trumnie.

Film pokazywał prawdziwe zachowania naszych kibiców, antysemickie hasła i okrzyki oraz wypowiedź prokuratora, że nazywanie się nawzajem Żydami, jako obelga, przez zwaśnionych kibiców, to taka nasza tradycja.

Nie widziałam tego filmu, tylko fragmenty pokazywane w TV. Nie znam środowiska kibiców, jedynie tyle o ile z relacji medialnych, z informacji od pewnej młodej osoby, która trochę obracała się w tym środowisku, no i miałam parę razy nieprzyjemność jechać autobusem, do którego wsiedli kibice Legii jadący na mecz na Łazienkowską. Wiem też, że niedawno rozpoczął się proces kibiców, którzy zatłukli jakiegoś innego kibica w Krakowie.

Nie jestem więc w żadnym razie specjalistą, ale mam mniej więcej podobną opinię o naszych kibicach oraz o uczestniczeniu w meczach jak to pokazano w dokumencie BBC. Podobnie uważam, że strach wybrać się na mecz i spotkać z kibicami. Nie odróżniam ponoć odmiennych kibiców klubowych od tych od rozgrywek narodowych. Z prawdziwym strachem myślę o Euro, bo przecież nie da się narobić zakupów na miesiąc naprzód i zabarykadować się w domu.

A przecież do naszych kibiców dołączą również obcy, podobni lub może i gorsi. Jako wyjątkową drwinę odbieram wypowiedzi premiera o gościach, którzy do nas przyjadą i których trzeba serdecznie i gościnie podjąć. Co za goście? To przecież kibice? Raczej trzeba myśleć, jak im nie stanąć na drodze i czmychać na ich widok!

Oczywiście, że zachowania naszych kibiców pokazane w filmie BBC nie są typowe dla większości Polaków, ale obawiam się, że dla większości kibiców - tak!

Warto jednak zauważyć, że u nas zasięg antysemityzmu, ksenofobii, mowy nienawiści jest nawet większy, niż się o tym mówi. Łatwo można przekonać się o tym w sieci. I nie chodzi mi bynajmniej tylko o chamstwo i wulgaryzmy, ale kwestionowanie z pełnym przekonaniem poprawności politycznej jako rzekomo ograniczenie wolności słowa.

Niezliczoną ilość razy czytałam w sieci i byłam przekonywana o szkodliwości poprawności politycznej. Zdaniem wielu rzekomo wolność słowa to prawo do dowolnego obrażania, lżenia innych, sprawia im przykrości, nazywania ich wulgarnie. Poprawność polityczna, która jest kulturą zachowania między ludźmi, liczeniem się z odczuciami innych, u nas chyba jest uważana za jakiś uciążliwy balast, uniemożliwiający ekspresję, szczerość, spontaniczność.

U nas zupełnie nie rozumie się co to kultura, empatia, subtelność, ale panuje brutalne chamstwo! W znanej konserwatywnej szwajcarskiej gazecie ukazał się swego czasu nieraz już przeze mnie cytowany artykuł niemieckiego socjologa Wolfganga Sofsky'ego, który m.in. właśnie odniósł się do tej rzekomej szczerości chama:

"Cham nierzadko tłumaczy swoje zachowanie potrzebą ujawniania prawdy. Niezafałszowana moralność wymaga - jak twierdzi - mówienia wszystkiego bez ogródek. Ignorowanie podstawowych względów delikatności i dyskrecji to jego zdaniem wyraz szczerości i prostolinijności. Dobre maniery - to tylko zakłamanie i obłuda. Oburza się głośno na wysuwanie pozornych - jego zdaniem - przeszkód natury moralnej, na puste gesty, na teatralne odgrywanie ról. Uprzejmość jest według niego tylko grą pozorów, przestarzałą szopką z minionej epoki. [...] Jedynie bezwzględne nieliczenie się z niczym służy - w mniemaniu chama - jawności i prawdzie" [...]

Moralność nie polega przecież na braku wszelkiego nieumiarkowania, złośliwości czy skłonności do agresji, ale na ich skutecznym opanowaniu. Przyzwoitego człowieka cechuje nie tyle obowiązkowość, cnota i czystość obyczajów, co siła charakteru pozwalająca zapanować nad nieszlachetnymi pobudkami"*.

Trudno powiedzieć, dlaczego u nas umiłowanie wolności, w tym wolności słowa, oznacza nieumiarkowanie w wyrażaniu poglądów, dopuszczanie do chamskiego obrażania innych. Dlaczego nie protestujemy przeciwko mowie nienawiści, a nawet można usłyszeć jej pochwałę. Skąd to rozpasane chamstwo?

I trudno się dziwić, że skoro pojawia się ono w wypowiedziach pozornie kulturalnych, wykształconych ludzi jako kwestionowanie poprawności politycznej w jej słusznej, nieprzesadzonej postaci, to tym bardziej w wulgarnej formie występuje na stadionach.

Dobrze, że czasem obcy podetkną nam pod nos lustro, gdzie możemy swoje niezbyt ładne oblicze. Szkoda, że premier i nasi politycy przyjęli postawę, że w gruncie rzeczy wszystko jest w porządku, a takie samo chamstwo lub czasem gorsze u innych jest doskonałym alibi dla naszego.


*Wolfgang Sofsky, "Forum" 2007, nr 21 (za "Neue, Zuercher Zeitung", 28.04.07).

sobota, 26 maja 2012

Zuchwałe kłamstwo w kwestii deregulacji zawodów

W prasie, a także ze strony ministra Gowina, pojawia się w kwestii deregulacji zawodów albo jakieś nieporozumienie, albo zuchwałe kłamstwo. Mylone są bowiem dwie kwestie:

1. Możliwość wybrania sobie dowolnie zawodu i wykonywania go (Art. 65. ust. 1 Konstytucji RP: "1. Każdemu zapewnia się wolność wyboru i wykonywania zawodu oraz wyboru miejsca pracy. Wyjątki określa ustawa").

2. Fachowe przygotowanie do wykonywania określonego zawodu (Art. 76. Konstytucji RP: "Władze publiczne chronią konsumentów, użytkowników i najemców przed działaniami zagrażającymi ich zdrowiu, prywatności i bezpieczeństwu oraz przed nieuczciwymi praktykami rynkowymi. Zakres tej ochrony określa ustawa").

Widać wyraźnie, że zarówno minister Gowin, jak i aprobujący go publicyści chcieliby państwo zwolnić z obowiązków, jakie nakłada na nie art. 76 konstytucji RP. W tekście dla "Rzeczpospolitej" minister Gowin przyznał to wprost:

To prawda, że nie zawsze mamy czas i ochotę na głębsze sprawdzenie danego usługodawcy. Nie przerzucajmy jednak tego obowiązku na państwo*.

Zdumiewające! Konstytucja przecież właśnie państwu nakazuje chronić konsumentów przed nieuczciwymi praktykami rynkowymi, przed działaniami, które zagrażają ich zdrowiu, prywatności i bezpieczeństwu, i temu przecież służy państwowa weryfikacja fachowego przygotowania do zawodów, w których niekompetencja zagraża konsumentom.

Rozumując jak minister Gowin, na dobrą sprawę każdy chętny, bez dyplomu studiów medycznych i niezbędnych praktyk, miałby prawo leczyć ludzi! To rolą pacjenta byłoby w takie rzeczywistości sprawdzić, czy ma do czynienia z dyplomowanym lekarzem czy tylko zdolnym, chętnym.

O ile nikt chyba nie sprzeciwia się temu, żeby można było samodzielnie wybrać sobie zawód, to jednak niezrozumiałe jest dla mnie kwestionowanie konieczności posiadania kompetencji do wykonywania zawodu. To jest wprost uderzenie w warstwę ludzi wykształconych, zakwestionowanie przydatności wykształcenia, przypominające mi opowieści moich dziadków z lat stalinowskich, gdy dokonywał się awans społeczny nieraz przekraczający kompetencje zawodowe danej osoby.

Dlaczego osoba fachowa miałaby się bać zdania egzaminu potwierdzającego jej kompetencje? Pamiętamy szkodliwe posunięcie ministra edukacji Romana Giertycha, który umożliwił tym, co nie zdali matury według ustalonych wymogów, jednak jej zdanie. Wydaje mi się, że obecnie wykształcenie jest na tyle dostępne, że nie trzeba na siłę obniżać wymagań fachowych do wykonywania pracy.

Mam w planie jeszcze co najmniej dwa teksty o deregulacji: jeden to taka teoria spiskowa w kwestii otwierania zawodów prawniczych, drugi ogólny, ukazujący na zasadzie teorii gier potrzebę regulowania niektórych zawodów, pod kątem sprawdzania kompetencji fachowych.


*Jarosław Gowin, Nie spadną na nas żadne plagi, "Rzeczpospolita, 22.05.2012.

czwartek, 24 maja 2012

Niepoważny wizerunek rządu

Jeżeli chce się być traktowanym poważnie, szczególnie na arenie międzynarodowej, to trzeba zachowywać się poważnie. Na pewno ośmieszające jest wymykanie się ze szczytu przywódców państw UE w Brukseli przed zakończeniem spotkania, zanim rozmowy podsumował przewodniczący RE Herman van Rompuy.

Premier spieszył się na samolot, bo pilotom wyczarterowanego od LOT embraera kończył się czas pracy. Nie poleciała dodatkowa załoga ani nie został przewidziany nocleg w hotelu, w związku z tym premier zdecydował o wcześniejszym opuszczeniu szczytu.

Mści się teraz dziwaczna decyzja naszego rządu o likwidacji specjalnego pułku lotnictwa do przewozu VIP-ów i zdanie się na czarterowanie samolotów. Czy ktoś już policzył, ile ta fanaberia kosztuje nasze państwo? A koszty związane z tym, że najważniejsze osoby w państwie, w tym premier, nie mają do dyspozycji państwowego samolotu, jest nawet trudny do oszacowania. Jak w takich warunkach chcemy odgrywać jakąś ważniejszą rolę w UE? Kto będzie nas poważnie traktował, gdy podczas rozmów premier będzie zerkał na zegarek, bo kończy się czas pracy pilotów wynajętego samolotu.

Każdy z pewnością jest przeciw rozrzutności, ale w którymś momencie oszczędność zamienia się w szkodliwe kutwienie i dziadostwo. Ono w jakiejś mierze przyczyniło się do katastrofy smoleńskiej, teraz będziemy mieli katastrofy wizerunkowe.

Ośmieszyć Polskę postanowiła również ministra Mucha i zaczęła niemal na 5 minut przed dzwonkiem robić jakieś dziwne podchody w związku z zakwaterowaniem rosyjskiej drużyny piłkarskiej w warszawskim hotelu Bristol przy Krakowskim Przedmieściu. Otóż najwyraźniej zdaniem naszej ministry polskie służby nie są gotowe zapewnić Rosjanom bezpieczeństwa w dniu 10 czerwca, gdy będzie się odbywać tradycyjna już co miesięczna uroczystość PiS-wska w związku z katastrofą smoleńską.

Dlaczego Rosjanie mieliby w ostatniej chwili rezygnować z zamówionego dużo wcześniej hotelu? A co podkusiło ministrę, żeby zasiać w umysłach szaleńców i różnego rodzaju fanatyków, bo tacy się znajdą pomysł, że na trasie comiesięcznego marszu PiS-wskiego są Rosjanie i można zrobić jakąś prowokację?

Ministra Mucha swoim postępowaniem od początku powołania jej na to stanowisko stara się chyba udowodnić, że jednak premier powinien powołać ministra sportu, a nie ministrę!

Do tego, że rząd i sam premier porusza się jak słoń w składzie porcelany, to już trochę przywykliśmy, gorzej, gdy zaczyna się to przenosić na arenę międzynarodową i nasze państwo zyska wizerunek niepoważnego.


Tym bardziej że to, co napisałam wyżej, to może być bagatelką, jeżeli opozycja wobec przejawianej od lat arogancji rządu zdecyduje się zablokować przyjęcie Chorwacji do UE. Wygląda na to, że premier poczuł się wszechmocny, ponieważ ma od tej kadencji podwójny bat na PSL, nie tylko niesprawiedliwe długi z początku lat 2000., ale jeszcze cichego sprzymierzeńca w postaci Janusza Palikota i jego Ruchu. To powoduje, że premier w ogóle nie liczy się z opozycją, forsuje swoje pomysły nie tylko wbrew opinii opozycji, ale również społeczeństwa, jak to było najpierw w sprawie ACTA, a teraz reformy emerytalnej.

Premier jednak nie uwzględnił, że są takie ustawy, które wymagają przyjęcia ich większością 2/3 głosów, a tyle nie ma bez PiS. Do takich należy sprawa przyjęcia Chorwacji do UE. Trzeba przyznać, że Ludwik Dorn wpadł na iście szatański pomysł i zaproponował PiS, aby głosowanie nad tym uzależnić od spełnienia przez premiera pewnych warunków. W mojej opinii niekoniecznie są to dobre warunki, niemniej dające PiS i SP większy wpływ na sprawy europejskie.

Ciekawe, jak do tego podejdzie PiS, niezaakceptowanie akcesji Chorwacji do UE byłoby niebywałym skandalem i kompromitacja rządu Tuska, wszak to podczas naszej prezydencji kończyły się ustalenia w kwestii wejścia Chorwacji do UE i premier ogłaszał to jako jeden z ważniejszych sukcesów naszej prezydencji.

Co do zasady jestem przeciwko szantażom w polityce, jak jednak jakiś czas temu pisałam, odnoszę wrażenie, że rząd PO od lat stosuje sprytną metodę zawieszenia miecza Damoklesa nad głowami partii opozycyjnych i od czasu do czasu sugeruje, że może przeciąć ten włos, na którym on wisi.

Choć więc co do zasady szatański pomysł Ludwika Dorna budzi mój sprzeciw, jednak w tej konkretnej sytuacji politycznej, gdy rząd uważa, że mandat wyborczy daje władzę absolutną, a przy tym pozwala nie liczyć się z opinią społeczeństwa, to waham się i nie potrafię go jednoznacznie potępić.

środa, 23 maja 2012

Na ostatnim szczycie NATO w Chicago ustalono, że do końca 2014 r. zostaną wycofane wszystkie wojska bojowe z Afganistanu. Godzi się z tą decyzją prezydent Bronisław Komorowski, mimo że w kampanii prezydenckiej w 2010 r. łudził wyborców obietnicą, że nasze wojska wyjdą dużo szybciej. Ale dobre i to, że ostateczna data została wreszcie ustalona.

Powstał jednak problem utrzymania stabilizacji w tym kraju po wyjściu wojsk i zgodnie z pomysłem Amerykanów przez 10 lat trzeba będzie finansować afgańskie wojsko i policję. W latach 2015-2020 przewidziano ok. 4 mld dolarów, przy czym ok. połowę miałyby sfinansować USA, a resztę inne państwa. Na Polskę miałoby przypaść 20 mln dolarów rocznie przez 10 lat.

Radosław Sikorski ironizował w związku z tym, że taka sama kwota przypada łącznie na Chiny i Rosję. Bardzo dziwna to wypowiedź, bo z wiadomości w prasie wynika, że swego czasu Radosław Sikorski popierał destabilizację Afganistanu, gdy próbowali tam porządek zaprowadzić Rosjanie jeszcze w latach 80. XX w. Dlaczego więc w ogóle Rosja miałaby cokolwiek dziś płacić, skoro to Amerykanie uniemożliwili jeszcze Związkowi Radzieckiemu ustabilizowanie sytuacji, szkolili i zbroili talibów, robiąc z tego biednego kraju poletko zimnej wojny.

Każdym chyba wstrząsnął obraz walących się dwóch wież na Manhattanie. Jednak to przecież nie Polacy zapracowali na to, że świat arabski nienawidzi Amerykanów i ekstremiści postąpili wobec nich tak okrutnie. Polska nie prowadziła hegemonistycznej polityki. Dlatego zupełnie niezrozumiały był dla mnie nasz udział w bezpodstawnej napaści na Irak i Afganistan. Te wojny to wojny tych, którzy czerpali korzyści z polityki bliskowschodniej.

Skoro jednak już zgodziliśmy się napaść na Afganistan, przynieść nieszczęście ludności cywilnej, to naszym psim obowiązkiem jest pomóc teraz tym ludziom odbudować ich kraj.

Radosław Sikorski uważa, że 20 mln dolarów to tak strasznie dużo. A przecież to mniej, niż jest wydawane rocznie na fundusz kościelny. Rząd, zamiast w ogóle zlikwidować ten fundusz, to robi jakieś podchody i chce go utrzymać, tylko dysponować w inny sposób przez system podatkowy. Po co? Kościół odzyskał swoje dobra z naddatkiem, bo przecież trzeba by do wartości każdej przekazywanej nieruchomości dokładać opłatę adiacencką. Dawne 100 ha, niezurbanizowane, bez prądu, gazu, wodociągu, kanalizacji, to znacznie niższa wartość niż te same 100 ha zurbanizowane. A kościół oblicza tylko hektary, nie licząc wzrostu wartości gruntu wskutek zrzucania się na to całego społeczeństwa w latach PRL.

Owszem, na pewno w Polsce by się przydało wydać te 20 mln dolarów rocznie na dofinansowanie nauki czy służby zdrowia. A jednak nie można nie zauważać, że w porównaniu z Afganistanem jesteśmy bogatym krajem i nawet stosunkowo ubodzy Polacy żyją w luksusie w porównaniu z Afgańczykami.

Podoba mi się honorowa postawa Waldemara Pawlaka, który uważa, że nasz kraj stać na ten wydatek. Uważam, że jesteśmy to winni Afgańczykom za bezmyślne niszczenie ich kraju.

wtorek, 22 maja 2012

Wyroki strasburskie dot. prowokacji służb

Najpierw trochę przypadkiem, a potem już planowo, udało mi się znaleźć dane wyroków strasburskich dotyczących prowokacji policyjnych, w tym tego wyroku w sprawie nakłonienia do sprzedaży narkotyków w Portugalii, a drugi w sprawie korupcji na Litwie. Poniżej przytoczę w pierwszym wypadku fragmenty omówienia wyroku, w drugim wprost z dokumentów strasburskich:

1. Decyzja z 9 czerwca 1998 r. w sprawie Teixeira de Castro v. Portugalia (ETPC 25829/94)
W okolicznościach tej sprawy wnioskodawca F. Teixeira de Castro został nakłoniony przez dwóch tajnych funkcjonariuszy policji do zdobycia od osoby trzeciej, a następnie sprzedaży im trzech porcji heroiny. Trybunał, uznając, że w tej sprawie doszło do naruszenia art. 6 ust. 1 Konwencji, przyjął, że policjanci nie działali jako "agenci prowokatorzy" (agents provocateurs), lecz sprowokowali przestępstwo, do którego w innej sytuacji by nie doszło (§ 33 uzasadnienia). Wskazał też, że organy policji nie miały żadnych przesłanek, aby przypuszczać, że podejrzany był zamieszany w handel narkotykami: w jego domu nie było narkotyków, został skontaktowany z policją przez osobę trzecią (a ta z kolei jedynie słyszała o nim od innego pośrednika), nie był karany i z żadnych okoliczności nie wynikało, że miał predyspozycje do popełnienia przestępstwa. Trybunał wysunął z tych okoliczności wniosek, że funkcjonariusze policji nie ograniczyli się do śledzenia działalności kryminalnej Teixeira de Castro w sposób zasadniczo pasywny, lecz wywarli wpływ, aby namówić go do popełnienia przestępstwa (police officers did not confine themselves to investigating Mr Teixeira de Castro's criminal activity in an essentially passive manner, but exercised an influence such as to incite the commission of the offence - § 38). Ponadto ETPC wskazał, że akcja policjantów nie była zarządzona ani kontrolowana przez sędziego (§ 38 uzasadnienia). [1]


2. Wyrok ETPC (wielka izba)  5 lutego 2008 r. (sygn. 74420/01) Ramanauskas przeciwko Litwie
Z prowokacją policyjną (podżeganiem) mamy do czynienia wówczas gdy funkcjonariusze służb bezpieczeństwa lub osoby działające na ich wniosek nie ograniczają się do wykrywania działalności przestępczej w sposób co do zasady bierny (in an essentially passive manner; d'une manire purement passive), lecz wywierają taki wpływ na osobę poddaną prowokacji, w celu uzyskania dowodów i ścigania jej, aby ją nakłonić do popełnienia przestępstwa, którego w innym wypadku by nie popełniła. [...]

Dokonując oceny czy w niniejszej sprawie funkcjonariusze działali w sposób bierny ETPC uwzględnia fakt, że nie było dowodów wskazujących na wcześniejsze popełnienie przez skarżącego przestępstwa, w szczególności przestępstwa korupcyjnego. Wszystkie spotkania skarżącego z funkcjonariuszem odbyły się inicjatywy tego ostatniego, co przeczy tezie rządu, że skarżący nie był poddawany żadnym naciskom ani groźbom. Przeciwnie - wydaje się że poprzez kontakty ustanowione z inicjatywy funkcjonariuszy skarżący był w sposób wyraźny naciskany aby popełnił czyny zabronione, mimo braku innych niż pogłoski obiektywnych dowodów wskazujących, że zamierzał dokonać tych czynów. Działania funkcjonariuszy wykroczyły poza co do zasady bierne badanie istniejącej działalności przestępczej. [...]

Z akt sprawy wynika, że skarżący nie zostałby pozbawiony wolności i zwolniony ze stanowiska prokuratora gdyby nie doszło do prowokacji policyjnej (podżegania). Utrata zarobków jest rzeczywista. [2]



Jak więc widać, nie każda prowokacja policyjna jest dopuszczalna. W sprawie wyroku sądu I instancji skazującej na więzienie posłankę Sawicką zasadniczą kwestią jest też właśnie to z wyroku w sprawie Ramanauskas przeciwko Litwie, czy "nie było dowodów wskazujących na wcześniejsze popełnienie przez skarżącego przestępstwa, w szczególności przestępstwa korupcyjnego", czy też policja takie informacje posiadała.

To jest kwestia czysto prawna, i tym będzie musiał zająć się sąd II instancji, a być może Sąd Najwyższy. W przeciwnym razie  sprawa może zostać skierowana do Strasburga.

Ocena moralna IV RP, jeżeli okaże się, że nie było uzasadnienia dla prowokacji policyjnej, tylko służby same wywołały przestępstwo, to osobna sprawa.


 
[1] Cezary Kulesza (Uniwersytet w Białymstoku), "Przegląd policyjny", 2012, skopiowane ze strony: http://www.wspol.edu.pl/przegladpolicyjny/index.php?option=com_content&view=article&id=23&Itemid=13

[2] http://www.prawaczlowieka.edu.pl/pliki/d321d6f7ccf98b51540ec9d933f20898af3bd71e-p22.pdf

sobota, 19 maja 2012

Przedwczesny triumf PiS w sprawie posłanki Sawickiej: aspekt prawny i moralny

Niewykluczone, że PiS przedwcześnie triumfuje w związku z wyrokiem skazującym na więzienie b. posłankę PO Beatę Sawicką za korupcję i domaga się przeprosin dla Mariusza Kamińskiego, ówczesnego szefa CBA, obecnie posła PiS i wiceprzewodniczącego tej partii, oraz osławionego agenta Tomka, obecnie posła PiS.

Jest to dopiero pierwszy etap, wyrok I instancji. Z pewnością będzie apelacja, zostanie odbyta droga prawna w Polsce, a potem być może skarga do ETPCz w Strasburgu.

Trudno mi coś przesądzić w tej sprawie, gdyż niestety nie podaje się opinii publicznej pełnej informacji, w tym informacji kluczowej, co było podłożem prowokacji wobec posłanki. Czy były wiarygodne podstawy, aby ją podejrzewać o dokonywanie wcześniej korupcji, ale nie było na to dowodów, czy też nic podobnego nie było, ale tylko została wytypowana przez CBA do sprawdzenia, czy da się ją namówić na korupcję.

Pisałam już kiedyś o tej kwestii, ale jeszcze to przypomnę. Przed laty czytałam omówienia niektórych wyroków strasburskich, niestety nie zapisałam sobie danych wyroku, o który mi chodzi, gdyż przez myśl mi nie przeszło, że analogiczna sytuacja mogłaby się zdarzyć w Polsce, niemniej pamiętam jego treść.

Zdarzyło się to w Portugalii (lub Hiszpanii), policjanci zrobili wobec młodego człowieka prowokację, podając się za chętnych do kupienia narkotyków. Młody człowiek im te narkotyki dostarczył i został aresztowany jako diler. Skazany przez sądy swojego państwa, odwołał się do Strasburga, i tam uznano nieprawidłowość postępowania policji. Otóż w wyroku stwierdzono, że nie było przesłanek dla policji do uznania, że młody człowiek handluje narkotykami, innymi słowy, policja najpierw sama wywołała przestępstwo, po czym je wykryła. Wyraźnie stwierdzono, że ów młody człowiek mógłby nigdy nie pomyśleć o postaraniu się o narkotyki, gdyby do tego nie został zachęcony przez władzę!

Jest więc na tle tego wyroku niezmiernie istotne, jak wyglądała sprawa prowokacji posłanki Sawickiej. Aby uznać prawidłowość działań CBA, ta służba powinna wykazać, że wiedziała o przestępczych działaniach posłanki i prowokacja została podjęta w celu uzyskania dowodów.

Ten sam agent Tomek zorganizował również dwie inne prowokacje, wprawdzie mające na celu co innego, ale polegające na zachęceniu do popełnienia przestępstwa podatkowego. W jednym wypadku były to działania w stosunku do Weroniki Marczuk, która została uwolniona od podejrzenia przestępstwa, w drugim do przedsiębiorcy, właściciela domu w Kazimierzu.

Ta druga sprawa z opisu w mediach wygląda następująco: CBA umyśliło sobie, że z tej racji, iż przedsiębiorca jest zaprzyjaźniony z Jolantą i Aleksandrem Kwaśniewskimi, to zapewne dom, który kupił w Kazimierzu, jest faktycznie własnością państwa Kwaśniewskich. No, i powstał niezwykły pomysł na udowodnienie tej fantazji. Agent Tomek zaprzyjaźnił się, wzbudzając zaufanie, z ludźmi doglądającymi na co dzień tego domu. Zapewniał ich, że dom mu się strasznie podoba i koniecznie chce go kupić. Tak długo ich przekonywał, aż ci zachęcili właściciela domu do sprzedaży. Pomysł był taki, że połowa kwoty zostanie zapłacona oficjalnie i od niej zostanie doprowadzony należny podatek, połowa zaś zostanie przekazana nieoficjalnie. Innymi słowy, agent Tomek użył swojego wdzięku i daru przekonywania do skłonienia owego przedsiębiorcy do przestępstwa podatkowego, o którym ten by nigdy nie pomyślał. Ba, gdyby nie agent Tomek to przecież by nie doszło do żadnej sprzedaży domu. Połowa kwoty została przekazana w restauracji przez agenta Tomka przedsiębiorcy w specjalnej teczce, może z GPS, może z jeszcze jakimś innym urządzeniem. Liczono, że przedsiębiorca pojedzie z tymi pieniędzmi do państwa Kwaśniewskich, co będzie dowodem, że dom faktycznie był ich. Przedsiębiorca nie chciał jednak przyjąć teczki, przepakował pieniądze do swojego bagażu.

Głupota CBA tu była totalna, gdyż nawet gdyby przedsiębiorca zawiózł te pieniądze do państwa Kwaśniewskich, to można by znaleźć dobre kilkanaście powodów, niezwiązanych z tym, że dom był ich, jak choćby najprostszy, czyli chęć przechowania u nich pieniędzy wobec zaufania do ich sejfu. Nie widziałam ostatnio informacji, jak dalej sprawa się toczy, CBA stwierdziła tylko, że przedsiębiorca dał się namówić do przestępstwa podatkowego i tu również nie wróżę powodzenia przed sądem, gdyż przedsiębiorca udowodni, że nigdy by nie powziął zamiaru oszukania fiskusa, a nawet sprzedaży swojego domu, gdyby nie został do tego nakłoniony przez władze państwa.

Opisałam tu problem prawny, znam przynajmniej ten jeden wyrok w Strasburgu, gdy uznano za niedopuszczalne testowanie przez służby państwa skłonności obywateli do zejścia na złą drogę, stwarzania im pokus.

Istnieje jednak moralny aspekt tej kwestii. Nie ma się co łudzić, mało kto z ludzi jest świętym, niepodlegającym żadnym pokusom. Wiedząc o tym, człowiek, który jest w gruncie rzeczy uczciwy, unika środowisk i sytuacji, które wystawiają go na pokusy, i jest prawdopodobne, że nigdy nie wejdzie na ścieżkę przestępstwa.

Tymczasem wbrew woli i postępowaniu takiego człowieka pojawiły się metody IV RP testowania ludzkiej podatności na pokusy. Kiedyś w baśniach takie działania przypisywano diabłom, tu, w IV RP, w majestacie prawa takie metody zastosowały służby państwa.
Na moim blogu na Onecie (maria-dora.blog.onet.pl) są recenzje książek o wampirach emocjonalnych, o trudnych osobowościach czy wręcz psychopatach, pisałam też trochę o taktykach NLP, demagogii, socjotechnice. Przecież zwykły człowiek, uczciwy, ale grzeszny, nie jest w stanie wygrać z diabelskimi sztuczkami. Ze wspomnianych książek można się przekonać, jak zwykli ludzie podejmują niekorzystne dla siebie działania pod wpływem hipnotyzowania przez wampira emocjonalnego.

Szczególnie drastyczny przypadek podał w książce "Psychopaci są wśród nas" Robert D. Hare, kanadyjski psychiatra, który opracował metodę diagnozowania psychopatów. Otóż zdarzyło się, że pani psycholog, której powierzono opiekę nad psychopatą, oczarowana przez niego, uciekła z nim, wkrótce pozbawiona pieniędzy została porzucona, a jej życie osobiste i zawodowe legło w gruzach. To pokazuje, że nawet osoba kompetentna, która powinna dostrzec manipulację, staje się bezradna wobec odpowiednich metod. Co więc ma powiedzieć przeciętny człowiek?

Co mnie w tym wszystkim niepokoi: brak rzetelnych informacji, jak miała się sprawa prowokacji agenta Tomka wobec posłanki Sawickiej i jego innych prowokacji. Martwi mnie, że rząd PO kompletnie lekceważy te sprawę, martwi mnie, że obecnie niezależny prokurator generalny Andrzej Seremet nie pochylił się nad praktykami IV RP.

Mamy przecież prawo wiedzieć, czy polskie państwo stosowało wobec obywateli metody z piekła rodem, znane ze starych baśni i z horrorów. Oczywiście metody we współczesnej szacie, ale co istoty takie same. To jest przecież kwestia nie tylko praworządności, ale i podstaw moralnych naszego państwa i wymiaru sprawiedliwości.

czwartek, 17 maja 2012

PO dokonuje też podziałów w społeczeństwie, ale subtelniej

Na PiS spadają, i słusznie, gromy za wywoływanie podziałów w społeczeństwie, za sianie nienawiści. Warto jednak zauważyć, że niemal to samo, to przekonanie o swoich i obcych, czasem może niechcący wymknie się PO, co pokazuje, że robiłaby dokładnie to samo, gdyby nastała sprzyjająca sytuacja.

Oczy przecierałam ze zdumienia w sobotę po burzliwym piątku sejmowym, gdy prominentna europosłanka PO - Róża Maria Gräfin von Thun und Hohenstein w programie Fakty po faktach w TVN24 drwiąco wypowiadała się o Solidarności, która godzi się, że popiera ją były członek Biura Politycznego PZPR.

Miała oczywiście na myśli Leszka Millera, który w kwestii emerytur stanął po stronie pracowników, a więc i związków zawodowych, zarówno OPZZ, jak i Solidarność.

Najwyraźniej zdaniem Gräfin von Thun und Hohenstein skupianie się nawet dawnych przeciwników na tym, co po tych przeszło 20 latach łączy, a nie dzieli, jest czymś dziwacznym, niedopuszczalnym.

A żeby było śmieszniej właśnie w ową sobotę odbywała się parada Schumana, ojca Unii Europejskiej, do której przecież wprowadził Polskę rząd pod kierunkiem tego byłego członka Biura Politycznego PZPR, czyli premiera Leszka Millera. I przecież nie był to tylko czysty gest, ale ten rząd musiał dokonać wielu skomplikowanych, żmudnych zmian w naszym prawie, aby je dostosować do dorobku prawa europejskiego, jak również przeprowadzić referendum, tak zachęcając wyborców, aby przede wszystkim była odpowiednia frekwencja,ale też aby nasza akcesja uzyskała akceptację.

Jak wiadomo Gräfin von Thun und Hohenstein jest wielką orędowniczką Unii Europejskiej, pełniła naczelne funkcje w Fundacji im. Roberta Schumana i organizowała w jej ramach różne inicjatywy, m.in. właśnie Paradę Schumana.

Mogłoby to być śmieszne, że pomysłodawczyni Parady Schumana wypomina premierowi rządu, którego partia uzyskała mandat w demokratycznych wyborach i który dokonał wiele pracy, aby wprowadzić Polskę do UE, że był kiedyś członkiem Biura Politycznego PZPR.

Jak dla mnie jednak wcale śmieszne nie jest, gdyż pokazuje  faktyczne podejście polityków PO do demokracji, a także to, że oni podobnie jak PiS uznają podziały. PiS uznał podział postkomunistyczny za już wypalony i niedający szans na sukces, więc najpierw wykreował podział na Polskę liberalną i solidarną, a ostatnio na patriotów i zdrajców czy ludzi myślących i lemingów. Natomiast PO, jak widać, ciągle tkwi jeszcze mentalnie w podziale postkomunistycznym.

Taki niby drobiazg jak ten program w TVN24 i kilka zdań wypowiedzianych przez europosłankę PO, ale powinien to być dzwonek alarmowy dla Aleksandra Kwaśniewskiego i wszystkich polityków SLD, którzy mają nadzieję, że staną się pełnoprawnymi politykami. Mogą nie wiadomo ile razy wygrywać demokratyczne wybory, gorliwie popierać polityków PO, a także podlizywać się redaktorom GW, a i tak zawsze usłyszą, że ich mandat jest gorszy, że im mniej wolno.

wtorek, 15 maja 2012

Ekonomia jest nauką społeczną: przykłady i problemy

Niektórzy kwestionują, że ekonomia jest nauką społeczną, usiłując przekonywać, że jest nauką ścisłą. A przecież w naukach ścisłych prawa przyrody są niezależne od kultury. Takie same prawa odkryje Niemiec, Francuz, Rosjanin czy Grek. W ekonomii jest jednak inaczej, właśnie dlatego że takie same metody zastosowane w różnych krajach dadzą inne efekty.

Najlepiej obrazuje to eksperyment psychologiczny dotyczący badania skłonności do współpracy i karania za niespołeczne zachowanie.

Pisałam już o tym na swoim blogu maria-dora.blog.onet.pl w tekście "Zbrodnia i kara" z 24 marca 2008. Tu go przytoczę z pewnymi modyfikacjami.

W "Świecie Nauki" (2008, nr 4) opisany jest prosty eksperyment, który można nawet przeprowadzić samemu. Wystarczy do tego "zebrać czterech ochotników, przydzielić im po 20 żetonów, a następnie zaproponować złożenie części do wspólnego banku. Potem bank jest otwierany, zawartość mnożona przez 1,6 i rozdzielana po równo między graczy. Po kilkunastu rundach żetony wymienia się na prawdziwe pieniądze" (ibidem).

Jak widać takie reguły gry premiują cwaniaków, którzy mogą nic nie włożyć do wspólnego banku, a biorą udział w zyskach.

Sytuacja ulega jednak zmianie, gdy się nieco zmodyfikuje reguły gry. A mianowicie, ujawniany jest wkład każdego uczestnika. I wtedy za cenę 0,3-3,3 własnych żetonów każdy gracz może ukarać dowolnego partnera, a więc i cwaniaka poprzez odebranie mu od 1 do 10 żetonów. W rezultacie takiej modyfikacji hojni gracze karzą skąpców i po ok. 10 rundach wszyscy zgodnie (a więc z zyskiem) inwestują.

Zdarza się jednak, że ukarany cwaniak w następnej rundzie mści się i karze tego gracza, który go ukarał poprzednio. W takim wypadku, gdy w grze pojawi się mściciel, zniechęca to i do karania, i do inwestowania. W rezultacie bank świeci pustkami i nikt nie odnosi żadnego zysku.

"Naukowcy z Wielkiej Brytanii i Szwajcarii donoszą na łamach Science z 7 marca br., że skłonność do zemsty ma silne podłoże kulturowe. Wykazali to, przeprowadzając rozgrywki wśród studentów w 15 różnych krajach. W USA, Wielkiej Brytanii, Danii, Niemczech, Szwajcarii, Australii, a także Korei i Chinach zemsta była prawie niespotykana, a w dziesiątej rundzie gracze inwestowali średnio po 15-17 żetonów. Zupełnie inaczej zachowywali się Rosjanie i Białorusini, a zwłaszcza Grecy, Turcy i Arabowie, którzy częściej się mścili, a inwestowali po 10, a nawet tylko po 6 żetonów (grupy z Polski nie było).

Nietrudno zauważyć, że wybieranie współpracy, a nie zemsty, cechuje kraje o nowoczesnej gospodarce rynkowej (i na ogół kwitnącej demokracji), I choć nie można orzec, co jest skutkiem, a co przyczyną, to faktem pozostaje, że po 10 rundach gry Amerykanin i Duńczyk mają po 280 żetonów, Arab i Turek po 140, a Grek 110".

Jeśli te badania miałyby się szerzej potwierdzić, to według mnie takie istotne różnice kulturowe podkopują mit o idealnym neoliberalnym systemie gospodarczym, sprawdzającym się w każdym kraju. Być może to jest właśnie powód, że zachodnia demokracja liberalna nie wszędzie się przyjmuje.

Jest to też doskonały przykład, że ekonomia jest nauką społeczną, rezultaty gry imitującej relacje międzyludzkie w gospodarce: zaufanie, skłonność do współpracy, chęć karania, mściwość, doskonale pokazują, jak wieli mają one wpływ na wyniki gospodarcze.

W marcu 2008 r., gdy pisałam ten tekst, jeszcze nie było widomych oznak kryzysu, choć był on przewidywany przez niektórych ekonomistów. Nic nie zapowiadało, że Grecja znajdzie się w aż takich tarapatach. Jeśli jednak popatrzymy na wyniki eksperymentu, to zauważymy, że właśnie Grecy uzyskali najniższy zysk w grze. Czy właśnie te skłonności Greków nie są przyczyną, że u nich kryzys jest tak dotkliwy?

I teraz Grekom, którzy jak widać mają inne skłonności do współpracy niż Niemcy, zapewne niższy poziom zaufania, a większą swarliwość, próbuje się zaaplikować recepty wymyślone w Niemczech!

Gdyby nie wierzyć niewolniczo w neoliberalizm, nie zakładać, że ekonomia jest nauką ścisłą i ma niezmienne prawa tak jak fizyka, ale zastosować podejście zindywidualizowane, dostosowane do kultury danego kraju, to z pewnością można by uniknąć wielu nieprzyjemnych niespodzianek.

Jeżeli tworzy się wspólny projekt, jak UE, a tym bardziej strefa euro, z krajów o różnej kulturze, różnych czynnikach politycznych, gospodarczych i społecznych, to bez uwzględnienia tych odmienności taki projekt nie może się udać.

W ostatnim tygodniku "Forum" (2012, nr 20) pokazano wskaźnik rozbieżności między 12 krajami (nie podano które wzięto pod uwagę) tworzącymi strefę euro, oparty na 100 czynnikach politycznych, gospodarczych i społecznych. I co się okazało ten poziom rozbieżności 12 krajów strefy euro był wyższy niż 12 krajów leżących na piątym równoleżniku szerokości północnej i 13 krajów zaczynających się na literę "M". To pokazuje, jak niewiele wspólnego mają ze sobą kraje strefy euro, skoro wskaźnik rozbieżności praktycznie przypadkowo dobranych krajów (na literę "M") jest nieco mniejszy, i w cytowanym artykule prowadzi to do wniosku, że projekt euro jest skazany na porażkę.

Gdy czytałam wspomniany wcześniej tekst w "Świecie Nauki", to  ciekawe mi się wydało, jak wypadłyby wyniki, gdyby takie badania przeprowadzono w Polsce. Czy bylibyśmy raczej na poziomie Amerykanów, Chińczyków, Duńczyków, czy może Turków, Rosjan, a może Greków albo jeszcze niżej?

A każdy z nas może sobie odpowiedzieć na następujące pytania:

1) ile bym z 20 żetonów zainwestował(a) za pierwszym razem, nic nie wiedząc o pozostałych graczach?

2) czy ukarał(a)bym gracza-cwaniaka, za pierwszym razem, za drugim, czy jeszcze później?

3) czy mścił(a)bym się, gdyby mnie ukarano?

poniedziałek, 14 maja 2012

Nie warto szkodzić społeczeństwu dla rynków finansowych

W ubiegłym tygodniu nastąpiły dwa działania ze strony władz publicznych na szkodę zwykłych obywateli i przedsiębiorczości, ponoć tak naprawdę w celu schlebiania rynkom finansowym, co miało przynieść korzyść w postaci polepszenia tych notowaniom jakichś tajemniczych, samozwańczych prywatnych agencji ratingowych.

Opisane poniżej działania miały umocnić pozycję Polski. A co się okazało dziś, w poniedziałek 14 maja 20012 r.? Otóż nasze działania mają zerowy wpływ na naszą sytuację. Nasz złoty traci na wartości w stosunku do euro, dolara, franka szwajcarskiego i jest najsłabszy od stycznia. Tak samo spadają wskaźniki giełdowe. A dlaczego? Grecy nie są w stanie po wyborach wyłonić rządu, a w ważnym niemieckim landzie Nadrenii-Westfalii wyraźnie przegrała partia rządzącej Angeli Merkel i rząd utworzy tam koalicja SPD i Zielonych.

A miało być tak pięknie!

Od czwartku, 10 maja 2012 r., wzrosła, podniesiona przez RPP, główna stopa procentowa NBP o 0,25 pkt. proc. RPP nie uwzględnił, że sygnały z gospodarki świadczą o tym, że w tym roku nastąpi spowolnienie, a sam prezes NBP Marek Belka przyznał, że inflacja przekraczająca cel inflacyjny NBP wynika w dużej mierze z wysokich notowań cen surowców, co jest niezależne od Polski. Stwierdził również, że wynika to z osłabienia złotego pod koniec zeszłego roku, co może rodzić oczekiwania inflacyjne.

Nasze stopy procentowe i tak należą do stosunkowo wysokich w Europie, a podnoszenie ich przez RPP oznacza przecież nie tylko wzrost cen kredytów zaciągniętych przez obywateli, a więc mniej środków na codzienne wydatki i mniejszą możliwość oszczędności, ale również podrożenie kredytów dla przedsiębiorców, co oznacza wyższe koszty produkty, a więc wzrost cen i/lub niższą produkcję.

Podniesienie więc stóp procentowych przez RPP w momencie osłabienia wzrostu gospodarczego oznacza jeszcze dodatkowy cios dla gospodarki i w konsekwencji może spowodować stagflację, czyli niski wzrost gospodarczy przy stosunkowo wysokiej inflacji, co oczywiście będzie oznaczać wyższe bezrobocie i pogorszenie sytuacji kraju.

Kolejny cios polskie społeczeństwo dostało od rządu 11 maja 2012 r., gdy w ekspresowym tempie jak na tak ważną zmianę został podniesiony wiek przejścia na emeryturę kobiet i mężczyzn do 67 lat. W każdym roku, począwszy od 2013, wiek przechodzenia na emeryturę będzie się podnosił o 3 miesiące. Zuchwałym kłamstwem jest więc twierdzenie, że nie dotknie to bezrobotnych kobiet i mężczyzn po 55 r.ż. Będą oni wegetować bez środków do życia te kilka miesięcy, a nawet lat dłużej.

Jak pokazują sondaże, ten elektorat 55+ w przeważającej mierze popiera partie opozycyjne. Czy jednak jest to powód, aby go tak potraktować? Czy nie jest to naruszenie praw nabytych? Przecież ci ludzie rozpoczynali pracę jeszcze w latach 70. w PRL w zupełnie innych warunkach technologicznych! Ich nie dotyczyła obowiązkowo reforma emerytalna z 1999 r., gdyż wtedy przewidziano zróżnicowanie wiekowe obowiązkowego przystąpienia do OFE. Teraz tego nie ma: jednakowo potraktowano dzisiejszego 25-latka i 55-latka, mimo że ich sytuacja jest całkiem inna.

Te dwa ciosy, ze strony RPP i rządu, w polskie społeczeństwo, jak na ironię nie miało żadnego wpływu na naszą pozycję finansową. Czy to trochę otrzeźwi rządzących? Czy w końcu zrozumieją, że powinni prowadzić politykę na rzecz polskiego społeczeństwa, polskiej gospodarki, dla polskiej pomyślności, a nie dla zadowolenia rynków finansowych?

niedziela, 13 maja 2012

Sejm podniósł wiek emerytalny do 67 lat

Smutny dziś dzień, rządząca koalicja PO + PSL przy dużym wsparciu Ruchu Palikota podniosła wiek emerytalny kobiet i mężczyzn do 67 lat. I nie jest prawdą, że to nastąpi dopiero za 30 lat. Owszem, mnie więcej po tym czasie kobiety będą pracować do 67 r.ż., ale przecież skoro w każdym roku o 3 miesiące będzie wydłużał się wiek przejścia na emeryturę, to łatwo policzyć, że po 4 latach wydłuży się o rok, a po 8 latach o 2 lata, a więc dziś bezrobotni po pięćdziesiątce będą o dwa lata dłużej bez świadczeń emerytalnych. z czego mają żyć, skoro głodowy zasiłek przysługuje jedynie przez pół roku, to już rząd nie powiedział.

Nikczemność rządu widać najlepiej po tym, że taki los zgotowano ludziom urodzonym począwszy od roku 1954, a i mężczyźni urodzeni wcześniej też przejdą nie w wieku 65 lat, ale później. To było dość poszkodowane pokolenie, urodzone nie tak długo po strasznej wojnie, jeszcze w latach biedy, skromnie żyjące od dzieciństwa. Ludzie ci zaczynali pracę jeszcze w latach 70., gdy szczególnie w fabrykach praca była o wiele cięższa niż jest dziś, gdy w dużej mierze nastąpiła automatyzacja, a i wiele fabryk po prostu polikwidowano, wszak przejście w 1989 r. do kapitalizmu było powiązane z z dezindustrializacją naszej gospodarki. Niemal nie mamy już własnego przemysłu, co najwyżej obce montownie, w których Polacy pracują na majątek nie własnego państwa, ale obcego kraju. I teraz to biedne pokolenie z pamięcią biednego dzieciństwa, brutalnie poniżane po 1989 r. jako homo sovieticus, gdy nie chciało się pogodzić z zakwestionowaniem  ich życia i pracy w PRL, teraz na starość ma zostać znowu pokrzywdzone i zmuszone biedować na bezrobociu. Bo przecież nie powstaną jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki miejsca pracy odpowiednie dla tych ludzi, wypracowanych, zmęczonych życiem, często niedostosowanych do nowej techniki, której nie było w ich latach młodości, gdy nabywali swoich kwalifikacji zawodowych.

SLD, kwestionujący w ogóle reformę w tym kształcie, miał pomysł uczłowieczający ja przynajmniej trochę, a mianowicie, aby dotyczyła ona ludzi, którzy nie przekroczyli jeszcze 50 roku życia. Oczywiście ta poprawka nie przeszła, padła pod rządowym i Palikotowym walcem.

Zuchwałym kłamstwem są te biadania nad ubytkiem rąk do pracy. To może nastąpić ewentualnie za 20-30 lat, jeżeli zatrzyma się postęp techniczny. Bo co z tego, że na jednego pracującego przypadnie 2 niepracujących, jeżeli ten jeden wskutek nowych technologii wypracuje produkt jak 20 ludzi? Tak więc rząd rozumuje jak wspominany przeze mnie kiedyś Thomas Malthus, który obawiał się, że końskie g... zaleje Londyn wskutek wzrostu liczby mieszkańców, a wraz z tym liczby dorożek.

Najważniejsze jednak, że podniesiono wiek emerytalny dzisiejszym mężczyznom dobiegającym sześćdziesiątki i kobietom tuż po pięćdziesiątce, dla których dziś nie ma pracy!

Nie lubię teorii spiskowych, ale przecież ukarano tą reformą głównie elektorat PiS i SLD, starszy i nieco gorzej wykształcony, a więc elektorat opozycji. Jest możliwe, że młodszy elektorat PO i RP rzeczywiście za 20 lat będzie mógł przebierać w ofertach pracy, choć też nie byłabym tego pewna, chyba że PO rzeczywiście chce zakonserwować obecny poziom rozwoju naszego kraju i zablokować innowacyjność. Czy to jest postępowanie zgodne z konstytucją, ze ślubowaniem poselskim, które wymaga, aby "czynić wszystko dla pomyślności Ojczyzny i dobra obywateli" i nie jest przecież powiedziane, że tylko dla dobra tych obywateli, co głosowali na partie rządzące.

Przy okazji dyskusji w Sejmie nad podniesieniem wieku emerytalnego nastąpiła haniebna prowokacja wobec Jarosława Kaczyńskiego. Najpierw premier Donald Tusk przytoczył wyrwany z kontekstu cytat z Lecha Kaczyńskiego opowiadającego się za tym, żeby Polacy pracowali dłużej, ale dotyczący zupełnie innej sytuacji z roku 2008, gdy de facto przechodzono na emeryturę w wieku o 5 lat niższym niż ustawowy. Trudno się dziwić, że oburzyło to Jarosława Kaczyńskiego. Gdy wyjaśniał to z trybuny sejmowej, ktoś, najprawdopodobniej z Ruchu Palikota, zawołał, żeby zadzwonił do brata. Na to Jarosław Kaczyński zwrócił się do premiera w następujący sposób: "Ten poziom nieprawdopodobnego grubiaństwa, to jest pańska zasługa, jeżeli chodzi o polskie życie publiczne. Tego nieprawdopodobnego wręcz chamstwa na poziomie marzeń Adolfa Hitlera o Polakach, o losie Polaków".

Trudno powiedzieć, czy Janusz Palikot tego po prostu dobrze nie usłyszał, nie zrozumiał, czy postanowił zrobić prowokację w swoim stylu i zarzucił nieprawdziwie Jarosławowi Kaczyńskiemu, że porównał i jego ugrupowanie, i jego do Hitlera i co więcej dodał, że Jarosław Kaczyński wysłał swojego brata na śmierć do Smoleńska, wobec tego jest zdolny do każdej podłości.

Na co liczył Janusz Palikot? Czy żywił przekonanie, że mu wszystko wolno, ze cokolwiek powie przeciwko Jarosławowi Kaczyńskiemu, to będzie pochwalone, podchwycone? Czy się po prostu pomylił z tym Hitlerem, czy uważał, że uda mu się wykręcić kota ogonem i będzie się kłamliwie powtarzać, że Jarosław Kaczyński porównywał go do Hitlera?

I choć nie przepadam za Jerzym Wenderlichem z SLD za jego zwykle błaznowate wypowiedzi, to tym razem zachował się na poziomie i wyraził oburzenie na zachowanie Palikota. Zaskoczył mnie, gdyż stwierdził, że wcale by nie miał za złe Kaczyńskiemu, gdyby za to dał w twarz Palikotowi.

Jacek Kurski w programie Forum wysnuł teorię spiskową, że Palikot po prostu chciał przykryć awanturą reformę emerytalną. Gdyby był rzeczywiście taki zamysł, to się to nie udało.

Rząd będzie miał problem, również ze względu na godne potępienia postępowanie marszałek Ewy kopacz, która nie wpuściła na galerie Sejmu jako obserwatorów członków związku Solidarność. Związek zorganizował protest przed Sejmem i po obradach dokonał rzeczy bez precedensu, a mianowicie przez ok 2 godziny zablokował posłom możliwość wyjścia z Sejmu.

Solidarność nie rezygnuje, zamierza apelować do senatorów, ale przede wszystkim do prezydenta Komorowskiego o niepodpisywanie ustawy. Cóż, prezydent jest w trudnej sytuacji, bo przecież wobec ok. 90 proc. Polaków przeciwnych tej reformie, ten podpis to jest gra o jego reelekcję. Za te 3 lata już pierwszych starszych ludzi dotknie przedłużony wiek emerytalny. Żeby sformować koalicyjny rząd wystarczy poparcie na poziomie ok. 38 proc., ale żeby wygrać wybory prezydenckie potrzeba 50 proc. głosów + 1. A to może okazać się trudne, gdyż będzie to czołowy argument kontrkandydata, ktokolwiek nim będzie. W 3 lata ani nie zniknie kryzys, ani nie zniknie bezrobocie, ale za to już o 9 miesięcy będzie podniesiony wiek przejścia na emeryturę!

Tekst ten znajduje się również na blogu maria-dora.blog.onet.pl