sobota, 8 września 2012

Filozof i "wózkowe"

Czytałam nieraz teksty prof. Zbigniewa Mikołejki, nawet nie przypuszczając, że w kwestiach życia codziennego potrafi mieć on tak kuriozalne poglądy.

Otóż udzielił on wywiadu "Wysokim Obcasom", w którym dokonał bulwersującego rozróżnienia na młode matki i wózkowe. Kim miałyby być te słuszne młode matki, to z relacji prasowych trudno stwierdzić. Natomiast wózkowe opisał następująco:

Dzieciaki puszczone samopas, gdziekolwiek, a najlepiej na mój trawnik. To ich durne puszenie się świeżym macierzyństwem, które uczyniło z nich - przynajmniej we własnym mniemaniu - królowe balu. Patrzę więc, jak to idą i gdaczą, jak stroją fochy, uważając się za Bóg wie co. Jak pytlują nieprzytomnie, gdy tymczasem ich potomstwo obrzuca się piachem albo wyrywa sobie nawzajem włosy. Jak rozkoszują się własnym klekotem i wrzaskiem swych pociech. Jak turkoczą ohydnymi plastikowymi "jeździkami" - jak je powabnie nazywają - w które wyposażyły dzieci. Dzieci najwyraźniej potrzebne im do tego, aby coś znaczyć. Być Kimś. Domagać się urojonych praw i zawieszenia społecznych reguł. [1]

Oczywiście, że nie oczekuję, iż kobieta będzie czytała Kanta na spacerze z dzieckiem. Ale oczekuję, że matka zajmie się dzieckiem w sposób rozwijający siebie i dziecko, że otworzy się na to dziecko i świat. [2]

Co za zdumiewająca męska zawiść o radość z macierzyństwa! Dlaczego kobieta ma nie odczuwać z tego powodu dumy i szczęścia. Dziecko nie powstaje przecież dla kobiety bezkosztowo, jak to ma miejsce w przypadku mężczyzny. Organizm kobiety przez 9 miesięcy musi wykonywać pracę konstruowania dziecka, a potem wykonać duży wysiłek związany z porodem i dalszy wydatek energetyczny, jeżeli niemowlę karmione jest piersią. Dochodzą do tego nieprzespane noce, zmęczenie, niepewność, dlaczego dziecko płacze, czy dobrze się rozwija.

Prof. Mikołejko nie wie też, że obrzucanie się przez dzieci piachem to odwieczna ulubiona zabawa maluchów. Grzeczne siedzenie obok matki na ławce i słuchanie mądrej książki jest czymś z gruntu nienaturalnym dla małego dziecka.

A cóż w tym nadzwyczajnego, że kobiety chcą "popytlować" z innymi młodymi matkami, dostać od nich wsparcie, rozproszyć swoje obawy, skorzystać z ich doświadczeń.

Kobiety gdaczą i pytlują. A co w tym czasie robią tatusiowe? Czy naprawdę na kanapie przed telewizorem lub w knajpie przy piwie prowadzą uczone dysputy?

Ciekawe, w jaki sposób bez rozmawiania z dzieckiem na jego poziomie rozwoju można spełnić ten postulat filozofa rozwijania na spacerze siebie i dziecka? Poza tym dziecko śpi o wiele dłużej niż dorosły, często zasypia w wózku na spacerze, ale skąd miałby to wiedzieć filozof.

Zdumiewająco prof. Mikołejko wypowiedział się przy tym o polskich emigrantkach:

Polska jest jedynym krajem Europy, w którym występuje nieproporcjonalny wyjazd kobiet w wieku rozrodczym, co grozi katastrofą ludnościową. Znaczna część tych kobiet wyjeżdża do Szwecji lub Anglii, żeby się urządzić przy pomocy dziecka. Urządzić siebie, nie dziecko. [1]

Są raporty, które mówią o tym, że Polki wychodzą za granicą za cudzoziemców i awansują społecznie. Wiele kobiet używa rodzenia po to, by się zaczepić, by w Wielkiej Brytanii czy Skandynawii brać zasiłki i dzięki dziecku nie pracować. Wierzy pani w gwałtowną masową miłość polskich 20- i 30-latek do niemieckich 60-letnich rolników? Ja nie. Ten styl kobiecej kariery za granicą powinien zostać opisany bez ceregieli. [2]

Nie spotkałam się chyba nigdy z tak drastycznym potępieniem kobiet, które nie chcą uczestniczyć w wyścigu szczurów, tylko decydują się na tradycyjne role matek. Czy można się dziwić, że kobiety chcą awansować społecznie? Że chcą, żeby ich dzieci wychowywały się w dobrych warunkach, nie chodziły głodne albo nie zostały zabrane im z biedy do domu dziecka, jak to dzieje się w Polsce. Jaka perspektywa pracy czeka dziś młode kobiety w Polsce, nawet wykształcone kosztem opłat na podrzędnych uczelniach?

Co prof. Mikołejce do tego, że kobiety wychodzą za mąż za granicą i decydują się nie pracować? Jakiś szowinizm narodowy, powrót do kultu Wandy, co nie chciała Niemca? To raczej problem systemu gospodarczego i społecznego w Polsce, że mężczyźni nie są w stanie zarobić na dzieci lub nie chcą udostępniać dzieciom części swoich zasobów.

W innym fragmencie filozof pisze:

Mój felieton to nie atak na kobiety. To atak na bezczelne baby, które kosztem i kobiet, i mężczyzn usiłują urządzić sobie wygodne życie. Czy istnieje waga, na której jednej szali można położyć 24-latkę, która nic nie robi, czasem tylko szturchnie dziecko, żeby nie sypało piaskiem w kolegę, a na drugiej starszego filozofa? Można zważyć, kto jest więcej wart?

Oto wyobrażenie filozofa o pracy kobiety w domu przy dziecku: "nic nie robi"!

Cały ten wywód to jednak coś więcej, gdyż jest to również atak na ludzi prostszych, gorzej wykształconych bez ambicji udziału w walce szczurów. Czy jest to wstęp do propagowania eugeniki, gdzie będzie się szykanować "gdaczące wózkowe"? Odbierać kobietom prawo wyboru indywidualnej ścieżki życiowej, nawet tylko kury domowej u boku zamożnego Niemca? Często feministki kłamliwie oskarżane są o promowanie dla kobiet takich wzorów gonienia za karierą, tu jednak mamy taki wzorzec zaproponowany przez mężczyznę filozofa.

Na jakiej zresztą płaszczyźnie filozof chce mierzyć wartość "gdaczącej wózkowej" i filozofa? Czy o wartości człowieka stanowi przede wszystkim jego potencjał intelektualny, czy również ogłada, tolerancja, dobroć?

[1] http://www.tokfm.pl/Tokfm/1,103085,12424754,_Wozkowe___
Wojowniczy__dziki_i_ekspansywny_segment.html
[2] http://wyborcza.pl/1,75248,12438664,Prof__Mikolejko__Dlaczego_rozpetalem
_wojne_z__dzikimi.html?bo=1

niedziela, 2 września 2012

Jesienna ofensywa Jarosława Kaczyńskiego - i co dalej

Premier Donald Tusk, który wczoraj, w niedzielę, bawił się w kopanie piłki skomentował wygłoszone tego dnia przemówienie o gospodarce Jarosława Kaczyńskiego żartem, że woli, iż Jarosław Kaczyński bawi się kalkulatorem niż zapałkami. Czy należy z tego rozumieć, że premier traktuje ważne problemy państwa jak zabawę? Być może to jest wyjaśnienie, dlaczego prominentni pomorscy politycy PO bawili się w konie pociągowe dla niespełna 30-letniego człowieka z kilkoma wyrokami bawiącego się w przedsiębiorcę. Syn premiera zaś bawił się, wysyłając służbowe maile z adresu o fikcyjnej tożsamości.

Maria Antonina i dwór Ludwika XVI też bardzo dobrze się bawili. Do czasu!

To bardzo dobrze, że przynajmniej partia opozycyjna nie jest tak zabawowa jak partia rządząca i część opozycji i widzi problemy, jakie narastają w naszym kraju. Dobrze, że przedstawiony został zarys programu, jaki zamierzałby realizować PiS. Tyle, że PiS obecnie nie ma szans dojścia do władzy, a w ciągu trzech lat sytuacja może ulec takiej zmianie, że projekty te będą niemożliwe do realizacji.

Osobną kwestią jest to, jak w ogóle należy ocenić te projekty. Trzeba powiedzieć, że diagnoza obecnej sytuacji brzmi trafniej niż środki zaradcze.

Niezrozumiały jest projekt połączenia w jeden podatku PIT i CIT. Obecnie ustawa o podatku od dochodów osób fizycznych i tak jest na tyle skomplikowana dla pracowników najemnych, że dołączenie do niej przepisów dla przedsiębiorców sprawi, że przeciętny pracownik będzie musiał szukać pomocy, aby rozliczyć PIT. Niezbyt jasno Jarosław Kaczyński wspomniał o przepisach dotyczących kosztów uzyskania przychodów. A to jest kwestia kluczowa, gdyż kosztami dla przedsiębiorcy jest co prawda wszystko, co służy uzyskaniu przychodu, ale potem następuje cały szereg wyłączeń, zresztą słuszny, gdyż chodzi o to, żeby przedsiębiorca i cała jego rodzina nie żyli z nieopodatkowanych dochodów firmy, niemniej komplikuje to system. Może więc należałoby raczej sformułować katalog, co tym kosztem jest, a nie katalog negatywny dający pole do interpretacji. Nie wiadomo też, w jakim kierunku miałyby pójśc zmiany w ustawie o VAT, szczególnie że w tym wypadku jesteśmy związani prawem unijnym. Pomysł podatku obrotowego dla marketów i banków wydaje się co do zasady dobry, jednak musiałby być bardzo starannie opracowany w szczegółach.

W zasadzie popieram wprowadzenie polityki mającej ułatwić młodym ludziom zawieranie rodzin i wychowywanie dzieci. Czy jednak przedstawione pomysły są wystarczające? Wydaje się, że w tej kwestii należałoby przeprowadzić szeroko zakrojone badania naukowe, ponadpartyjne.

Ma też rację Jarosław Kaczyński w reformie szkoły. Jego pomysły są jednak wewnętrznie sprzeczne. Jak można chcieć postawić na naukę, na rozwój intelektualny młodzieży, jako podstawę stawiając język polski, historię i religię!

W kwestii zaostrzania kar za przestępstwa trzeba jednak przeprowadzić konsultacje z najlepszymi prawnikami, specjalistami prawa karnego. Prawo powinno być nie tyle surowe czy łagodne, ale skuteczne i sprawiedliwe.

Warto zauważyć, że Jarosław Kaczyński prezentuje zupełnie inną filozofię państwa niż Donald Tusk.

Afera Amber Gold, ale nie tylko ona, również inne problemy ze służbą zdrowia, szkolnictwem, budowa autostrad, ujawniła, że celem PO jest rozmontowanie państwa, można powiedzieć: jego deregulacja, tak że w ostatecznym rozrachunku dzieje się źle w różnych obszarach, a nikt za to nie odpowiada. Podobnie jak w wypadku katastrofy smoleńskiej okazało się, że nikt nie odpowiada za bezpieczeństwo wizyt zagranicznych najważniejszych osób w państwie, tylko każda z władz zajmuje się swoim kawałkiem, tak i w przypadku Amber Gold wiele instytucji działało całkiem osobno.

I powstaje pytanie, czy państwo może sprawnie działać (czy w ogóle może działać), gdy istnieje wiele niezależnych instytucji, praktycznie bez żadnej kontroli i odpowiedzialności.

Jarosław Kaczyński widzi model państwa bardziej scentralizowanego.

Wydaje mi się, że należy między tymi dwoma modelami znaleźć wspólny mianownik. Obecnie nastąpiło wręcz sfetyszyzowanie niezależności instytucji, tak jakby to były rzeczywiście jakieś wyidealizowane niezależne instytucje, a nie konkretni ludzie, ze swoimi zaletami, ale i wadami. Jeśli człowiek czuje się bezkarny, jak w naszych warunkach sędzia, prokurator czy funkcjonariusze innych niezależnych organów, to jest wystawiony na pokusę i z pewnością nie jeden jej ulegnie.

Surowość sędziowska wobec biedaków, którzy pomylili się kilka złotych na VAT i całkowita pobłażliwość wobec prezesa Amber Gold nie buduje szacunku i zaufania dla wymiaru sprawiedliwości.

Uważam, że tak ważnych kwestii nie należy zbywać żartami. PO od 5 lat destruuje system państwa, rozmontowując również odpowiedzialność rządu za cokolwiek.

Choć rozwiązań zaproponowanych w przemówieniu Jarosława Kaczyńskiego nie można uznać za całkiem udane, to warto, aby niezależnie od tego politycy różnych partii podjęli debatę o państwie.

Szczególnie bym to polecała politykom lewicy, a nawet tego od nich oczekuję. Zżymanie się na Jarosława Kaczyńskiego, że on sam uważa się za jedyną prawdziwą opozycję, nic nie da, gdyż wyborcy są zdezorientowani, czy SLD, a tym bardziej Ruch Palikota chcą być samodzielnymi partiami, czy też ciągle przebierają nogami, żeby iść na przystawkę do PO. Nie wróżę SLD zyskania liczącego się poparcia bez zdecydowanego odcięcia się od PO, jej polityki i nawet hipotetycznego udziału w rządzie, a przede wszystkim wypracowania nowoczesnej lewicowej alternatywy państwa.

poniedziałek, 13 sierpnia 2012

Polski neoliberalizm - raj dla oszustów

Sprawa Amber Gold to nie tylko jedna ze spraw, gdy człowiek wielokrotnie skazywany za przestępstwa oszustwa zakłada coraz to nowe firmy i wbrew kodeksowi spółek handlowych zasiada w ich organach, ale fundamentalna sprawa naszego neoliberalnego kapitalizmu i rozumienia gospodarki rynkowej.

Opinie polityków, ekonomistów, dziennikarzy o tej sprawie i zaniedbaniach organów państwa są różne, choć początkowo dyskusję próbowano skierować na tory, jakie nadał jej uważany za guru naszej gospodarki Leszek Balcerowicz. Wypowiedział się on następująco:

Ryzykowny byłby wniosek, żeby państwo mocniej pilnowało, a organy mocniej ścigały, bo będziemy zmierzali w kierunku państwa opiekuńczo-represyjnego.

Ekonomista dodał, że niepokoją go też komentarze, w których postuluje się objęcie większą kontrolą tzw. parabanki. - Objęcie większą kontrolą, czyli upodobnienie ich do banków. Ale jeżeli tak będzie, to pozbawimy ludzi wyboru. Wtedy będzie mniej ryzyka i mniej wolności. Jeżeli tak zaś będzie, to rozszerzy się szara strefa. [1]

I w tej wypowiedzi tkwi sedno sprawy, bo właśnie na podstawie takiego rozumienia gospodarki wolnorynkowej zbudowany został system w Polsce. Można więc rozumieć, że zdaniem Leszka Balcerowicza system walki z oszustwem i złodziejstwem, bo przecież o tym mowa w kwestii Amber Gold i podobnych instytucji, to system opiekuńczo-represyjny!

Czyż nie przypomina to przerzucania winy na zgwałcone kobiety, że miały zbyt krótkie spódnice, lub na starsze osoby za to, że niefrasobliwie pobierały pieniądze w bankomacie i złodziej im wyrwał torebkę? Przestępca zostaje usprawiedliwiony postępowaniem ofiary.

W rozumieniu twórców naszej gospodarki rynkowej rynek jest zupełnie czymś innym niż w podręcznikach ekonomii, gdzie jest miejscem spotykania się podaży i popytu, dokonywania transakcji kupna-sprzedaży, wyceny towarów oraz regulacji efektywnej alokacji kapitału, a jego warunkiem jest uczciwa konkurencja. W takich warunkach tradycyjnie rozumianego rynku mechanizm rynkowy eliminuje przedsiębiorców nieefektywnie rozporządzających kapitałem, nieodpowiadających na zapotrzebowanie konsumentów.

Najwyraźniej w Polsce po 1989 r. rynek ma całkiem inne założenia, istotą jego istnienia ma być walka z przestępczością gospodarczą i eliminowanie z gospodarki oszustów. To, co powinno być domeną państwa, zostaje przerzucone na konsumentów. Jeszcze raz zacytuję ministra sprawiedliwości:
To prawda, że nie zawsze mamy czas i ochotę na głębsze sprawdzenie danego usługodawcy. Nie przerzucajmy jednak tego obowiązku na państwo. [2]

To pokazuje najlepiej właśnie takie rozumienie zasad gospodarki rynkowej przez rząd. To nie przedsiębiorca, który podejmuje działalność, jak to się dzieje w normalnym kapitalizmie, ma ponosić ryzyko nietrafionych decyzji ekonomicznych, ale konsument ma ponosić ryzyko oszustwa i złodziejstwa! Państwo i min. Gowin ze swoim świętoszkowatym uśmieszkiem umywa ręce. To nie służby państwa, policja, prokuratura, sądy, ale rynek ma zwalczać przestępczość na koszt konsumentów!

Po co więc w ogóle mamy prawo? Po co kodeks spółek handlowych, prawo bankowe, po co KRS i obowiązek rejestracji przedsiębiorców i wiele innych ustaw?

O jakim wyborze mówi Leszek Balcerowicz odnośnie do parabanków? Skoro prowadzą one działalność, jaka w prawie bankowym jest przewidziana dla banków, to są bankami i w innej postaci niż banki nie powinny mieć możliwości funkcjonować. Jeżeli istnieje przepis, że nie można udzielać pożyczek na łączny procent wyższy niż 21, bo jest to lichwa, to każdy, kto ośmiela się udzielić pożyczki na wyższy procent powinien odpowiadać karnie jako lichwiarz.

Jak można w ogóle uważać, że dla konsumenta istotą wyboru jest możliwość przyjęcia oferty oszusta czy funkcjonowanie w majestacie prawa firm, które mają na celu ograbianie swoich klientów.

Zdecydowanie powinno być zmodyfikowane (zaostrzone) prawo dotyczące usług, szczególnie tych, gdy klient najpierw musi wpłacić środki, a dopiero potem dostaje usługę (lub nie!). Jeżeli ktoś ma środki finansowe, aby sprzedawać na straganie samolociki z plastiku, to nikt mu nie powinien pozwolić założyć linii lotniczych, jeżeli stać go na handel pietruszką, to nikt mu nie powinien zarejestrować biura turystycznego. Podobnie w kwestii firm deweloperskich. W przeciwnym razie państwo pozwala na działalność porównywalną z wyrywaniem torebek kobietom na ulicy. Różnica polega tylko na formie dokonania kradzieży, ale co do istoty jest to taka sama kradzież. Nie ma różnicy, czy ktoś wyrwie torebkę, czy weźmie pieniądze za usługę, której nie ma możliwości wykonać.

Uważam, że rozumienie wolnego rynku zarówno przez Leszka Balcerowicza, jak i ministra Gowina, lansującego deregulację zawodów, jako miejsca eliminacji oszustów na koszt konsumentów jest wypaczeniem zasad gospodarki rynkowej. Trudno się zgodzić z poglądem, że wolność to wolność oszukiwania i złodziejstwa, a człowiek mający zaufanie do uczciwego obrotu gospodarczego jest naiwnym frajerem i sam jest sobie winien, że poniósł straty.

Na szczęście nie wszyscy ekonomiści i komentatorzy tak właśnie rozumieją wolny rynek, niektórzy widzą konieczność zwalczania przestępczości przez państwo.

Niepokojące jest jednak, że minister tego rządu Jarosław Gowin oraz np. poseł PO Stefan Niesiołowski chcą przerzucić na konsumentów i rynek obowiązki państwa, i to nawet wbrew konstytucji. Art. 76. Konstytucji RP wszak mówi:
Władze publiczne chronią konsumentów, użytkowników i najemców przed działaniami zagrażającymi ich zdrowiu, prywatności i bezpieczeństwu oraz przed nieuczciwymi praktykami rynkowymi. Zakres tej ochrony określa ustawa.

Dziwi mnie bardzo niezrozumienie przez ten rząd, samego premiera, który nie zabrał głosu w tej sprawie, jak bardzo szkodliwe jest utrwalenie się u obywateli przekonania, że każdy złodziej, oszust może działać w majestacie prawa, że na tym polega gospodarka rynkowa i ponoszone w niej ryzyko. I tak w Polsce jest dość niskie zaufanie ludzi nawzajem do siebie, a i do instytucji. A zdrowa gospodarka opiera się na wzajemnym zaufaniu działających w niej uczestników. Jak można oczekiwać, że ludzie będą odkładać pieniądze, ubezpieczać się, dokonywać zakupów, jeżeli mają przekonanie, że wszędzie może czaić się oszust, a więc są bezbronni i pozostawieni sami sobie ze stratami. A oszust śmieje się im w twarz, mówiąc, że to wolny rynek, i zakłada kolejną firmę do wyłudzania pieniędzy, a państwo to aprobuje.

Jeśli człowiek z wyrokami za przestępstwa finansowe bez problemu zakłada coraz to nowe firmy pobierające od ludzi pieniądze, to być może bez przeszkód pedofil zakłada przedszkole, a gwałciciel zostaje taksówkarzem? I jedynie niewidzialna ręka rynku ma się nimi zająć?

Wydawało się, że po doświadczeniach lat 90., gdy oszuści nabierali klientów na różne piramidy finansowe, firmy turystyczne nie wywiązywały się ze swoich zobowiązań, powstały za rządów SLD jakieś zabezpieczenia i rzeczywiście ładnych parę lat już się nie słyszało o takich oszustwach. Skąd teraz za rządów PO ten wysyp? To nie tylko Amber Gold, ale niepłacenie podwykonawcom za wykonane roboty budowlane, to oszukańcze biura turystyczne. Czy tylko sama zapowiedź deregulacji w gospodarce spowodowała wysyp oszustwa, czy też poluzowano jakieś przepisy, a może to praktyka działania wymiaru sprawiedliwości?

[1] http://www.tokfm.pl/Tokfm/1,103090,12275316,Poszkodowani_przez_Amber_Gold_sami_sobie_winni__Balcerowicz_.html
[2] Jarosław Gowin, Nie spadną na nas żadne plagi, "Rzeczpospolita", 22.05.2012.


Uwaga: Tekst znajduje się również na moim blogu na Onecie
maria-dora.blog.onet.pl

czwartek, 19 lipca 2012

W XIX w. przemocą, dziś za pomocą ETS

W XIX w., gdy Anglicy chcieli demoralizować naród chiński przez zmuszanie go do zażywania opium, to musieli wytoczyć armię, okręty i toczyć bitwy przeciwko chińskim władzom.

Dziś demoralizację narodu przeprowadza się w białych rękawiczkach za pomocą instytucji unijnych, jak Europejski Trybunał Sprawiedliwości w Luksemburgu.

Wydał on dziś orzeczenie, że nasza ustawa przeciwdziałająca demoralizacji narodu przez hazard, a ściślej, ograniczająca zjawisko demoralizacji, powinna być notyfikowana do Komisji Europejskiej i wobec braku tego może to stworzyć roszczenia firm hazardowych o odszkodowania.

Tak jak w XIX w. Anglicy uważali za normalną działalność gospodarczą wdrażanie Chińczyków do nałogu opiumowego, tak dziś ETS za normalną działalność gospodarczą uważa wdrażanie Polaków do nałogu hazardu!

Tylko patrzeć, jak do ETS udadzą się sutenerzy, handlarze ludźmi, handlarze narkotyków ze skargą, że Polska im utrudnia prowadzenie działalności gospodarczej.

Państwa różnie rozwiązują problemy związane z patologiami i nałogami, prohibicja zazwyczaj okazuje się nieskuteczna i kreująca przestępczość zorganizowaną, a przy tym drastycznie narusza prawa i wolności obywatelskie, więc dopuszczają do legalnego obrotu alkohol, papierosy, inne używki, czasem niektóre narkotyki, a także hazard, ale pod różnymi warunkami i obostrzeniami. Nie przestają to być przecież patologie społeczne i państwa nie mają powodu traktować ich jak normalnej działalności gospodarczej.

W tej sprawie nasze państwo powinno się odwołać, argumentując, że ETS wypowiedział się nie w sprawie normalnej, legalnej działalności gospodarczej, ale patologii społecznej, którą państwo ma prawo mieć pod kontrolą.


Znowu jakieś dziwne problemy na Onecie. Jak naprawią, to tekst pójdzie też tam.

piątek, 29 czerwca 2012

Kupa Wojewódzkiego u Dulskich

Czym się cechował mieszczański etos Dulskich, wiadomo: hipokryzją, skrywaniem niewygodnych tematów, błyskiem na pokaz.

Pani Dulska nie zdobyła się na współczucie wobec lokatorki zdradzanej przez męża, która w desperacji próbowała popełnić samobójstwo, tylko wymówiła jej mieszkanie z powodu skandalu, jaki mógł się odbić niekorzystnie na reputacji kamienicy. Podobnie tuszowała wybryki syna. Na zewnątrz wszystko wyglądało ładnie, a co kłębiło się pod spodem, było nieważne, dopóki nie przedostało się na powierzchnię.

Czy można się dziwić, że gdy w takim mieszczańskim salonie ktoś na środku zrobi kupę, żeby zwrócić uwagę na nieprawości, to rozlegnie się ryk oburzenia?

Wojewódzki i Figurski zrobili wielką kupę w polskim mieszczańskim salonie. Za pomocą nadzwyczaj cuchnącej kupy pokazali naszą wyższość wobec sąsiadów zza wschodniej granicy, a także naszą mentalność folwarczną, autorytarną, która sprawia, że nie szanuje się ludzi wykonujących podrzędne, niskopłatne prace.

Na pewnym blogu tacy jego mieszczańscy, folwarczno-autorytarni czytelnicy na moje komentarze w kwestiach moralnych, dotyczących codziennego życia wypowiadali się następująco: a co ty anonimowy nicku tu się wypowiadasz, o A wiadomo, że jest lekarzem,  o B, że  jest inżynierem, to ich zdanie się liczy.

Kupa Wojewódzkiego i Figurskiego jest tak oburzająca dla mieszczańskiego salonu, gdyż godzi w jego poczucie wysokiego statusu, opartego na bogactwie nieraz na kredyt, co pozwala jemu patrzeć z góry na innych.

Ta kupa wywołała też zażenowanie i oburzenie uczciwych, tolerancyjnych, inteligentnych ludzi. Oni uważają, że robienie kupy to jest absolutnie niewłaściwy sposób na zwracanie uwagi na problem. Rzecz w tym, że Wojewódzki nie im zwraca uwagę, ale mieszczańskiemu salonowi, który trwa w błogim spokoju, nie słucha nudnego ględzenia profesorów, nie ma żadnych autorytetów, liczy się dla niego status oparty na pieniądzu. I dopiero skandal może go wyrwać z odrętwienia i zajmowania się własnymi sprawami.

Dla tych nowych mieszczan, zwanych lemingami, o których niebawem napiszę trafia tylko to, co jest podane w formie skandalu, sensacji, można się o tym przekonać, oglądając niby-informacyjne programy TVN.

Podjęcie na spokojnie problemu naszej wyższości wobec wschodnich sąsiadów, nawet z udziałem najbardziej zasłużonych osób, najlepszych profesorów, przeszłoby niezauważone. Zrobienie kupy w salonie sprawiło, że wszyscy teraz o tym mówią.

Oczywiście pani Dulska i tak będzie usiłowała na wszystkich przerzucić winę, będzie się oburzać na zabrudzenie jej salonu, a że wcześniej brud tam był, tyle że ukryty, to już jej nie interesuje i tego nie przyzna.

Na podobnej zasadzie działał Janusz Palikot, który na gwałty w aresztach zwrócił uwagę pojawieniem się na konferencji prasowej z pistoletem i wibratorem.

Nie zawsze cel uświęca środki, warto jednak zawsze zainteresować się, jaki jest ten cel, gdyż niektóre nieestetyczne środki można zaakceptować. W żadnym razie nie można oczywiście zaakceptować robienia wielkiej kupy z błahego powodu. Dlatego począwszy od przyniesienia do TVN świńskiego ryja, przestałam akceptować robienie kupy przez Palikota, gdyż nie było widać ważnego celu.

Kupa Wojewódzkiego dotknęła mocno strasznych mieszczan, a także patriotów, czujących wyższość wobec wschodnich sąsiadów i chcących im przewodzić w ramach nowej polityki jagiellońskiej, dotknęła jednak również nieakceptujących w żadnym wypadku zasady cel uświęca środki i co do zasady przeciwnych zwracaniu uwagi na ważne problemy za pomocą kupy.

poniedziałek, 25 czerwca 2012

Czy chcemy naprawdę zapobiegać dzieciobójstwom

Przed dwoma laty trwały poszukiwania rodziny 2-letniego chłopca, którego zwłoki znaleziono w stawie w Cieszynie. Wydawało się, że jego tożsamość na zawsze pozostanie zagadką. Tymczasem kilka dni temu udało się odnaleźć rodzinę chłopca w Będzinie.

Z wypowiedzi w mediach różnych specjalistów można jednak wywnioskować, że problemem jest bardziej skuteczność wykrycia dokonanego zabójstwa niż zapobieżenie mu. Temu przecież służą postulaty lepszej ewidencji dzieci, interesowania się tym, że dziecko się nie pojawia.

Prawdziwym problemem jest jednak to, żeby dzieciom nie działa się krzywda, żeby nie zdarzały się zabójstwa. A w tym celu nie tylko by trzeba zmienić ustawę antyaborcyjną, tak aby dozwolona była aborcja na żądanie, ale samą atmosferę wokół aborcji, macierzyństwa, zburzyć mit szczęśliwej Matki Polki.

Nie każda kobieta ma instynkt macierzyński, nie każda nadaje się na matkę, a dziecko jest nadzwyczaj absorbujące, i psychicznie, i pod względem sił fizycznych. Tymczasem u nas to się lekceważy. Wielbiciele zarodków zapominają o kobietach, odbierają im godność, podmiotowość.

Czytam w "Rzeczpospolitej", że i w czasach dopuszczalności aborcji zdarzały się dzieciobójstwa, owszem, czytałam o tych sprawach w czasopismach kobiecych. Były to jednak najczęściej zupełnie inne sprawy, naiwne dziewczyny albo zbyt późno orientowały się, że są w ciąży, albo liczyły, że chłopak się ożeni, a pozostawione same sobie, nie potrafiły sobie poradzić. W każdych warunkach, a szczególnie w braku wiedzy o płodności, o zapobieganiu ciąży, będzie pewien odsetek takich tragicznych zdarzeń. Zezwolenie na aborcję na życzenie pozwoliłoby jednak uniknąć dramatów zabijania dzieci ewidentnie niechcianych.

Walczyć ze szkodliwymi zjawiskami można uwzględniając naturę ludzką i rozumiejąc podłoże danego zjawiska, szczególnie gdy jest to głęboko zakorzeniona w naszych genach ewolucyjna adaptacja. A niestety dzieciobójstwo jest właśnie taką adaptacją.

Wydaje nam się dziś to szalenie okrutne, ale dziesiątki tysięcy, a nawet kilka tysięcy lat temu kobieta, która za wszelką cenę chciała wychować więcej dzieci, niż było to możliwe, bądź też dzieci niepełnosprawne, ponosiła porażkę, gdyż najczęściej traciła wszystkie dzieci, czyli takie geny nie przenosiły się do następnych pokoleń.

Nieliczne już plemiona żyją poza cywilizacją, w Amazonii, na Nowej Gwinei, służą one badaczom do porównań, poznania naszej przeszłości. Mit szlachetnego dzikusa można włożyć między bajki. Jak się wydaje naprawdę pokojowy, radosny żywot wiodą jedynie szympansy bonobo, bo już nasi drudzy, stosunkowo bliscy krewni, szympansy zwyczajne, to agresywne osobniki. Niestety dzieciobójstwo było stwierdzane współcześnie wśród plemion żyjących poza cywilizacją. Badacze stwierdzili dopuszczalność zabójstwa dziecka po urodzeniu w wielu kulturach. Występowało ono również w Europie, w okresie średniowiecza, gdy Europa była już chrześcijańska i zabójstwo było potępiane, wymyślano, że dzieci słabowite, odmieńcy to nie są prawdziwe dzieci, ale podmienione przez demony, a więc nieludzie, których można wobec tego porzucić gdzieś w lesie.

Zadałam kiedyś pytanie przekonującym mnie, że zarodek to już dziecko: kogo by ratowali z pożaru, gdyby mogli uratować tylko jedno - skrzynię z tysiącem zamrożonych zarodków czy jedno niemowlę. Niektóre odpowiedzi były wykrętne, ale nikt nie powiedział, że dałby spłonąć niemowlęciu, ale przecież gdyby naprawdę te zarodki uważał za ludzi, to powinien raczej ratować tysiąc ludzi.

Nigdy do końca nie wyeliminujemy zabójstw dzieci, bo nawet matka, która bardzo pragnęła dziecka, może popaść w depresję, nie radzić sobie z obowiązkami i pod wpływem impulsu zabić dziecko. Uważam jednak, że czymś nikczemnym jest zmuszanie kobiet, które nie chcą dzieci, do rodzenia ich, skoro można przewidywać, że los tych dzieci będzie smutny, a może tragiczny.

Nie jest tylko kwestią zmiana prawa, tak aby aborcja na wczesnym etapie ciąży była dozwolona na życzenie kobiety, ale zmiana świadomości, aby aborcja nie była traktowana jak morderstwo i kobiety nie czuły presji społecznej na rodzenie niechcianych dzieci.

Uważam, że w żadnej mierze nie ma żadnego powiązania przyczynowo-skutkowego dozwolenia na aborcję ze zmniejszeniem się przyrostu naturalnego, a jeśli nawet jakiś jest, to odwrotny. Praktyka pokazuje, że podczas istnienia restrykcyjnej ustawy rodzi się nadzwyczaj mało dzieci, a w latach PRL, gdy aborcja była dozwolona mieliśmy do czynienia z wyżami demograficznymi.



"Lemingowatość" młodego i średniego pokolenia (na czym to polega napiszę w odmiennym tekście), a więc nieinteresowanie się tym, co wybiega poza czubek własnego nosa, powoduje, że nie ma nacisku na władzę w kierunku zmian wolnościowych, a przeciwnie, z roku na rok obszar wolności w każdym zakresie się kurczy. A przecież protest przeciwko ACTA pokazał, że władza cofa się wobec przejawów masowego, głębokiego niezadowolenia.

Dzieciobójczynie nie należą do grona "lemingów", przeciwnie, "lemingi" nimi pogardzają i chcą się od nich odciąć, a już na pewno będą zaciekle bronić swoich pieniędzy, żeby rząd nie chciał ich uszczuplić na pomoc mogą chronić życie dzieci, tym bardziej nie mają te kobiety żadnego zrozumienia wśród tzw. moherów, a opcje liberalne światopoglądowo, choć nawet opiniotwórcze, są zbyt słabe, żeby wymusić zmianę prawa.




Może wyglądać, że zawężam problem do skutków zakazu aborcji, niemniej rozumiem, że problem jest szeroki i wymaga w ogóle zmian kulturowych, podejścia do rodziny, do dzieci, traktowania ich jak przedmioty, nad którymi rodzice sprawują władzę, całego systemu wychowawczego, obszaru pomocy rodzinie potrzebującej takiego czy innego wsparcia. Nie sposób jednak w jednym tekście, który ma nie zanudzić, ująć wszystkiego, stąd ledwie dotknęłam problem, ale uważam, że od nadzwyczaj ważnej strony.

Co jakiś czas więc "lemingi" wraz z "moherami" będą się jednoczyć w potępianiu dzieciobójczyń, lać będą krokodyle łzy i nawoływać do linczu. Na to ich będzie rzeczywiście stać!


Za dzień, dwa tekst ten wystawię również na Onecie.

sobota, 23 czerwca 2012

Stulecie urodzin Alana Turinga

100 lat temu urodził się wybitny naukowiec Alan Turing. Przypuszczam, ze nawet nieznawcy słyszeli o maszynie Turinga czy teście Turinga. Wniósł on wielki wkład w rozwój matematyki, stworzył podwaliny informatyki, zasłużył się podczas II wojny światowej w pracy nad odczytywaniem niemieckich szyfrów.
W wieku zaledwie 42 lat popełnił samobójstwo. Tego wybitnego naukowca skrzywdziła ciemnota ówczesnego państwa angielskiego. Tekst o nim na moim blogu na Onecie
maria-dora.blog.onet.pl

poniedziałek, 18 czerwca 2012

Na Onecie tekst o zemście

Onet działa już prawie cudnie. Dodałam tam tekst "Pozytywne źródło i skutki zemsty" na podstawie książki popularnonaukowej. Nieskromnie powiem, że wydaje mi się, że tekst mi się udał i jest ciekawy. Zapraszam


maria-dora.blog.onet.pl

niedziela, 17 czerwca 2012

Z kim walczyliśmy w powstanie warszawskie?

W Loży Prasowej TVN24 Tomasz Terlikowski, komentując ataki chuliganów podczas przejścia rosyjskich kibiców na mecz Polska-Rosja, stwierdził, że policja powinna być na to przygotowana i temu zapobiec, ponieważ, i to ważne:

bo przecież nawet on słyszał od swoich studentów, że ich koledzy-kibole z warszawskiej Pragi zmawiają się, żeby wziąć na Rosjanach odwet za powstanie warszawskie! Tak to mniej więcej brzmiało.

Skoro my sami uważamy, że byliśmy najwyraźniej podczas II wojny światowej w koalicji hitlerowskiej i walczyliśmy z Rosjanami, to czego znowu wymagać od prezydenta Obamy czy bardzo skrytykowanej u nas Debbie Schlussel za jej wypowiedź, że to Polacy wymordowali 3 mln Żydów.

Nie winiłabym szkoły za taką wiedzę uczniów prawobrzeżnej Warszawy, to jest przecież wersja solidarnościowa, lansowana po 1989 r. i wzmożona po powołaniu IPN i zbudowaniu muzeum powstania warszawskiego.

Warto by w zasadzie sprawdzić, czy jest to powszechna opinia uczniów Warszawy, czy raczej jej prawobrzeżnych mieszkańców, którzy nie doznali w takim stopniu okropieństw powstania i wobec tego nie ma u nich pamięci o tej tragedii przekazanej rodzinnie. To nie ich dziadkowie i rodzice w liczbie 40 tys. zostali wymordowani brutalnie przez Niemców w pierwszych dniach powstania, nie ich przodkowie siedzieli głodni, brudni po piwnicach, które były schronieniem jedynie przed odłamkami, ale nie bombami zrzucanymi na Warszawę.

Może też ktoś się orientuje, jaką wersję powstania lansuje muzeum powstania warszawskiego, czy to tam młodzież nabywa wiedzy, że Polacy walczyli wtedy z Rosjanami. Miałam wątpliwości, czy prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz słusznie chce znieść specjalny status tego muzeum, niezależny od władz Warszawy, teraz zaczynam nabierać przekonania, że być może ma rację.

Po 1989 r. w nieodpowiedzialny sposób zaczęto wypełniać białe plamy w historii związane z okresem 1939-1941, gdy na skutek paktu Ribbentrop-Mołotow nasze wschodnie ziemie znalazły się pod władzą ZSRR. Zainteresowanie wojną przekierowano na ten okres, na zbrodnię katyńską, w ogóle jakby zapominając, że po 1941 r. ZSRR zrobił woltę i znalazł się w koalicji antyhitlerowskiej, walnie przyczyniając się do zwycięstwa nad Niemcami.

Na Zachodzie rozumują dość prosto: był podział na państwa osi i jej satelitów oraz aliantów. Podejrzewam, że nikt tam nie rozumie naszej skomplikowanej sytuacji, a skoro sami ogłaszamy, że walczyliśmy z ZSRR, że to był nasz wróg, to zapewne uważa się, że zaliczaliśmy się do sojuszników Hitlera, których w Europie Środkowo-Wschodniej było niemało. Podobnie zresztą wykreowanie pojęcia państwa podziemnego może niezorientowanym sugerować, że była tu podczas okupacji jakaś polska władza państwowa i nie zapobiegła mordowaniu Żydów, a może i w tym uczestniczyła. W takiej wersji utwierdzają dodatkowo przeprosiny za Jedwabne prezydenta państwa Aleksandra Kwaśniewskiego.

Jeżeli chcemy być właściwie rozumiani i oceniani na Zachodzie, nasz przekaz musi być prosty i jednoznaczny. Musimy być dumni, że u boku zarówno wojsk ZSRR, jak i zachodnich aliantów dzielnie walczyliśmy na wszystkich frontach II wojny światowej i złożyliśmy daninę krwi w pokonanie reżimu hitlerowskiego. Z dumnie podniesioną głową sami o sobie musimy mówić, że jesteśmy wśród zwycięzców II wojny światowej. Co nastąpiło potem, to już inna historia i tu powinniśmy znaleźć odpowiednią formę przekazu, że tak dzielny sojusznik Zachodu został zdradzony i pozbawiony suwerenności na blisko pół wieku.


Uwaga: za dzień-dwa wystawię ten tekst na Onecie.

poniedziałek, 11 czerwca 2012

Leszek Balcerowicz przeciwko Karcie Nauczyciela

1388. Prof. Leszek Balcerowicz przeciwko Karcie Nauczyciela

Jeśli ktoś chce się zapoznać z doktrynalnym podejściem neoliberalnym, odpowiedzialnym za ściągnięcie na świat wielkiego kryzysu, z którym tak trudno się uporać, to powinien koniecznie poczytać, posłuchać prof. Leszka Balcerowicza. Mimo, że jego mentorzy, George Soros i Jeffrey Sachs, już zrozumieli katastrofalne skutki wprowadzania neoliberalnych rozwiązań, to prof. Balcerowicz wiernie trwa na posterunku doktrynalnego neoliberalizmu.

Doskonałą okazję tworzy wywiad z prof. Balcerowiczem zamieszczony w "Rzeczpospolitej"*, w którym wypowiada się on Karcie Nauczyciela, uznając ją za winną wszelkiego zła, jakie dzieje się w szkole. O swojej odpowiedzialności z racji udziału w rządzie Jerzego Buzka, który wprowadził  katastrofalną reformę szkolnictwa, już jakby zapomniał.

Dla Leszka Balcerowicza szkoła to instytucja usługowa. Zauważył on, że w niektórych krajach usługi z publicznych pieniędzy świadczone są przez podmioty niepubliczne, w Polsce ma to miejsce w zakresie usług zdrowotnych i dalej porównał:

"Zakłada się zatem milcząco, że reguły socjalizmu, czyli preferowanie własności prywatnej, nie sprawdziły się przy produkcji cegieł, ale są dobre do świadczenia usług edukacyjnych. Nie rozumiem, skąd przekonanie, że nie mogą ich świadczyć podmioty prywatne różnego typu. [...]

Podstawowy problem polega na tym, że państwo ma kłopot z efektywnym wydawaniem pieniędzy, a społeczeństwo żyje w iluzji, że są to jakieś własne pieniądze tego państwa. Ludzie nie zdają sobie sprawy, że gdy działają grupy roszczeniowe, to chcą one wyciągnąć pieniądze z ich kieszeni"*.

Ogólnie rzecz biorąc, w całym swoim tekście prof. Balcerowicz występuje przeciwko Karcie Nauczyciela, jego zdaniem nauczyciele pracują zbyt krótko przy tablicy, szczególnie w szkole podstawowej, zarabiają zbyt dużo, a jeszcze rząd ciągle im daje podwyżki, oraz coraz mniej dzieci przypada na jednego nauczyciela. Nawiązując do ostatnich protestów przeciwko ACTA prof. Balcerowicz proponuje, aby ludzie skrzyknęli się w ten sposób przeciwko grupom broniącym swoich przywilejów, w tym wypadku nauczycielom. Twierdzi, że należy zlikwidować Kartę Nauczyciela, co pozwoli samorządom lepiej opłacać lepszych nauczycieli, gdyż:

"Teraz w tym względzie obowiązuje socjalistyczna urawniłowka. Wszyscy, bez względu na jakość wykonywanej pracy, dostają podwyżki. Niszczy to bodźce zachęcające pracowników do podnoszenia kwalifikacji czy lepszego wykonywania swojej pracy. Traci na tym jakość edukacji, czyli uczniowie"*.

Oto doskonały przykład na rozumowanie, które przykłada kryteria produkcji cegieł do nauczania i traktuje pracę nauczyciela jak wykonywanie usług, co w ślad za prof. Balcerowiczem można by porównać z zelowaniem butów!

Ciekawe, kiedy prof. Balcerowicz ostatnio był w szkole? Bo ja u jednego z synów od pierwszej klasy podstawowej do ostatniej liceum (czyli w trzech szkołach) byłam w Radzie Rodziców, a u drugiego regularnie chodziłam na zebrania. No i oczywiście, gdy dzieci były młodsze odprowadzałam je do szkoły. Wystarczyło mi tylko wejść na teren szkoły, usłyszeć ten dziki gwar na przerwie, żeby stwierdzić, że chyba bym oszalała, gdyby mi przyszło przebywać choć trochę dłużej.

Z racji działania w Radzie Rodziców wiem, że awans nauczyciela nie jest wyłącznie automatyczny, jest on na każdym etapie przed awansem na nowy szczebel oceniany, opiniowany jest również przez Radę Rodziców, istnieją też konkretne wymogi, które musi spełnić.

Nie rozumiem, na jakiej podstawie prof. Balcerowicz uważa, że Polacy są bałwanami i nie rozumieją, że wynajmują za swoje podatki państwo, aby realizowało ich potrzeby (również edukacji dzieci) taniej, niż oni sami mogliby to sfinansować.

Nie podoba mi się, że swoimi wypowiedziami prof. Balcerowicz niszczy autorytet nauczycieli, przedstawiając ich jak roszczeniową grupę. No, ale to efekt traktowania nauczyciela jak usługodawcy sprzedającego taki sam produkt jak np. cegły.

Oczywiście jest wolność słowa, każdy może głosić dowolne poglądy, ale jak długo pozwolimy, aby doktrynerzy neoliberalni wywierali wpływ na naszą politykę i próbowali niszczyć więzi społeczne, podważać uznane w społeczeństwie wartości, i właśnie z wartości czynić usługi na sprzedaż.

Szkoła to nie fabryka, a nauczyciel to nie sprzedawca! Nawet tylko przekazywanie wiedzy zgodnie z ustalonym programem nie jest jej sprzedawaniem. Nauczyciel musi też sprawiedliwie ocenić ucznia. Nie pamiętam już gdzie czytałam niezmiernie trafną uwagę, że podnoszenie pensum oznacza też zwiększanie liczby uczniów na nauczyciela, co powoduje, że relacja uczeń - nauczyciel staje się bardziej bezosobowa, trudniej więc zarówno znaleźć ucznia bardziej zdolnego i go inspirować, jak i mniej zdolnego, któremu trzeba pomóc, trudniej też ocenić.

Traktowanie nauczania jak produkcji cegieł, wprowadzenie relacji nie nauczyciel - uczeń, ale sprzedawca - klient oznacza też, że uczeń ma prawo wymagać otrzymania odpowiednich ocen, jak to się dzieje nieraz na prywatnych uczelniach, gdy studenci uważają, że za pieniądze należy im się dyplom jak psu micha.

Gdyby prof. Balcerowicz praktycznie miał coś wspólnego ze szkołą, jak ja we wspomnianej RR, ale nawet gdyby się zastanowił nad tymi cegłami, to by wiedział, że tak jak z kiepskiego materiału powstaną kiepskie, rozpadające się cegły, tak mogą być najlepsi nauczyciele, a gdy przyjdą gorsi uczniowie, to sukcesów nie będzie. I widziałam to na przykładzie gimnazjum, gdzie u starszego syna ta sama nauczycielka matematyki miała uczniów z szóstkami i piątkami, a po kilku latach już głównie trójkowych.

Przy okazji szkolnictwa ujawnia się wstydliwa prawda, że rozwarstwienie zamożności rodziców przekłada się na rozwarstwienie szans ich dzieci na równy strat w życie i równą edukację. Zaczyna się od przedszkoli i potem trwa przez wszystkie szczeble edukacji. I nie jest winna temu Karta Nauczyciela, ale neoliberalne reformy zaprowadzone w 1999 r. przez prof. Balcerowicza, potem wzmocnione w kadencji 1997-2001, oraz reforma szkolnictwa z 1999 r., która przez wprowadzenie gimnazjów, obniżyła wiek różnicowania szans edukacyjnych o dwa lata.

Prof. Balcerowicz, widząc całe zło w rzekomo roszczeniowej postawie nauczycieli, zupełnie nie dostrzega reformy zarówno organizacyjnej, jak i programowej, którą wprowadził rząd z jego udziałem. Nic nie może poradzić najlepszy nawet nauczyciel, jeżeli musi przygotowywać młodzież nie do zdobywania wiedzy, samodzielnego myślenia, ale rozwiązywania testów pod klucz. Obśmiane to zostało kilka lat temu przez "Dziennik", który udowodnił, że poeta nie zdałby matury z interpretacji swojego wiersza, bo nie umieścił w niej słów kluczowych.

Ostatnio wprowadzone zmiany powodujące, że nauczanie ogólne będzie się kończyć po pierwszym roku szkoły ponadgimnazjalnej, spowoduje jeszcze większe obniżenie się poziomu wykształcenia naszej młodzieży. To jest przeciętnego poziomu wykształcenia, bo tych najzamożniejszych będzie stać, żeby swoim dzieciom zapewnić dobrą edukację.

Na koniec zostawiłam sobie kwestię wartości. Czym ma być szkoła? Czy jako społeczeństwo chcemy pozbawić ją jej funkcji wychowawczych? Czy nauczyciel ma być usługodawcą, jak ktoś podający cegły, którego może kiedyś zastąpią robot i komputer, czy chcemy dla naszych dzieci od szkoły czegoś więcej? Czy szkoła ma zatracić funkcję tworzenia środowiska społecznego, przygotowującego młodego człowieka do funkcjonowania w społeczeństwie, ma zaprzestać przekazywania wartości takich jak rzetelność, uczciwość, dobre wychowanie, szacunek dla innych. Po części już szkoła to zatraciła wskutek reform powodujących, że dzieci, potem młodzież są przerzucani ze szkoły do szkoły, zanim nawiążą się jakieś przyjaźnie, a nauczyciele staną się dla nich autorytetami.

Neoliberalizm nie uznaje kapitału społecznego, który może powstać dzięki więzom międzyludzkim opartym na zaufaniu, życzliwości. A jesteśmy jednym z najbardziej nieufnych społeczeństw w Europie, prof. Janusz Czapiński przestrzega często, że to tworzy szklany sufit, który nie pozwoli nam się dalej rozwijać. W tak nieufnym społeczeństwie łatwo jest poszczuć jednych przeciwko drugim, sugerując, że mają oni choć trochę lepiej, że wychylili nieco głowę z tej kadzi w polskim piekle. Czemu jednak to szczucie ma służyć?

Jak jutro, pojutrze uczeń ma odnieść się z szacunkiem do nauczycieli, skoro przeczytał, że zdaniem znanego profesora, hołubionego przez GW, to zorganizowana, roszczeniowa grupa chcąca wyciągać pieniądze z kieszeni podatników?

*Karta szkodzi uczniom (wywiad Bartosza Marczuka i Artura Grabka z prof. Leszkiem Balcerowiczem), "Rzeczpospolita", 11.06.2012.



Ten tekst znajduje się również na Onecie. Tam również recenzja książki Roberta Gwiazdowskiego "Emerytalna katastrofa".

czwartek, 7 czerwca 2012

Dwa nowe teksty na Onecie

W pierwszym opisuję przypadek składania przez żołnierzy służących w Afganistanie zawiadomień o przestępstwie przeciwko internautom krytykujący żołnierzy.


W drugim stawiam tezę, że rząd skwasił Euro, tuż przedtem podnosząc wiek emerytalny. Igrzysk, zamiast chleba, może się nie sprawdzić!


maria-dora.blog.onet.pl


Da się tam normalnie dyskutować, choć nieraz komentarze wchodzą z pewnym opóźnieniem.

środa, 6 czerwca 2012

Zapraszam na Onet - tam nowy tekst

Zapraszam do komentowania na Onecie tekstu "Sprywatyzowane znaczy gorsze" na przykładzie ostatnio sprzedanej "Rzeczpospolitej" i SPEC-u.
W razie problemów z komentowaniem tam, proszę mi tu dać znać, wtedy równolegle wystawię tekst.

niedziela, 3 czerwca 2012

Postępowa monarchia i anachroniczna republika

W Wielkiej Brytanii trwają uroczystości związane z 60-leciem wstąpienia na tron królowej Elżbiety II. Drugi raz w historii zdarzył się taki jubileusz, wcześniej obchodziła go królowa Wiktoria. Dziś odbyła się niezwykła parada 1000 łodzi na Tamizie na czele z łodzią, w której znajdowała się królowa, następca tronu i jego synowie.

Można by pomyśleć, że monarchia to państwo bardziej tradycyjne niż republika i spodziewać się w nim większego konserwatyzmu obyczajowego. Tymczasem nic z tych rzeczy, gdy porówna się monarchię brytyjską pod rządami konserwatywnego premiera Davida Camerona z Polską, która jest republiką i rządzi w niej partia, która ma w nazwie obywatelska.

Angielski konserwatywny premier jak najbardziej popiera związki osób tej samej płci, adopcji dzieci mogą dokonywać pary homoseksualne, choć w tym wypadku prawo raczej poszło za daleko, gdyż dzieci są oddawane obcym, mimo że mogą się nimi zaopiekować członkowie rodziny, np. dziadkowie. U nas tymczasem w Sejmie odzywają się posłowie, o których można by pomyśleć, że zostali właśnie odnalezieni w jakichś lodowcach z epoki średniowiecza i odmrożeni, tak ich poglądy o homoseksualizmie nie przystają do rzeczywistości, również tej zachodniej, konserwatywnej.

W Wielkiej Brytanii w sobotę świętowanie jubileuszu  królowej, a w Polsce parada równości, w której uczestniczył ambasador Wielkiej Brytanii w Polsce. Nasi polscy konserwatyści, w przeciwieństwie do tych w cywilizowanych państwach, traktują ludzi jak zwierzęta (pisałam o tym w jednym z tekstów na Onecie), sprowadzając nasze człowieczeństwo tylko do roli reprodukcyjnej. A przecież, owszem, celem każdego gatunku, również prymitywnych form, jak bakterie, koralowce, jest rozmnażanie się, ale wydawało się, że nasz wyjątkowy mózg, sprawia, że jesteśmy czymś więcej niż tylko reproduktorami.

Dla prawicowców jednak nie. Dla nich prawa obywatelskie mają być funkcją roli reprodukcyjnej, co oznacza pominięcie całej warstwy uczuciowej, społecznej człowieka. Uznają więc prawa do zawierania sformalizowanych związków tylko dla par heteroseksualnych, ze względu na posiadanie przez nie własnego potomstwa. Wielokrotnie o tym pisałam, ale powtórzę to jeszcze raz: jest to obelga dla osób bezpłodnych, a przede wszystkim kobiet po menopauzie!

Niby szanuje się w Polsce babcie, ale co to za szacunek, skoro odmawia się wartości związkom, które nie mogą mieć własnych dzieci, a więc związkom babć! Skoro posiadanie potomstwa jest warunkiem z korzystania z konstytucyjnej ochrony państwa i uzyskiwania praw jak małżeństwo, to przecież w konsekwencji takich praw należałoby odmówić kobietom co najmniej od 50 roku życia, wstępującym w związek małżeński.

Rozumując konsekwentnie, to dla naszych prawicowców królowa Elżbieta jest już niepełnowartościowym człowiekiem, bo dzieci więcej nie urodzi!

Nigdy nie zrozumiem odzierania ludzi z człowieczeństwa, z ich uczuć, uznawania prawa do związków zwierzęcych reprodukcyjnych, a nie ludzkich, opartych na uczuciach, miłości, trosce, zaufaniu. A takie związki mogą zarówno tworzyć młodzi reproduktorzy, jak i staruszkowie i osoby tej samej płci.

Dlatego zresztą konserwatyzm, przynajmniej ten polski, który nie uznaje ludzkich uczuć, jest mi całkiem obcy. Badania zresztą pokazują, że i wiele zwierząt również doznaje uczuć, w tym empatii. Tylko w przypadku najprymitywniejszych tworów, jak choćby bakterie, nie można mówić o uczuciach.

Polskę zresztą zawsze cechował anachroniczny konserwatyzm. Wielka imienniczka obecnej królowej, Elżbieta I, też się z nim zetknęła, gdy przybyli do niej posłowie z Polski z misją nakłonienia jej do powrotu na łono papiestwa. W tej chwili już nie pamiętam, a nie chce mi się szukać tego w książce, czy trafili do Tower za obrazę królowej, bo wtedy nie patyczkowano się z arogantami.

Powinniśmy zrozumieć, że nie da się tylko w jednej dziedzinie doganiać świata. Jeśli chcemy dążyć do dobrobytu, to nie można iść w tej dziedzinie do przodu, a w kwestiach obyczajowych iść wstecz, nawet niekiedy w porównaniu z czasami PRL. Ale o tym to już pisałam w tekście wylinkowanym na Onecie: "Dlaczego Polska nie ma szans na dobrobyt". W tym sensie myli się też Leszek Miller, że lewica musi się koncentrować głównie na sprawach społecznych, na dalszym planie mając światopoglądowe.  To musi być niepodzielne, tak jak niepodzielna jest wolność!

Stawiając na równość, nie można odrzucać, czy spychać na dalszy plan, wolności i braterstwa.


Zapraszam na Onetowy blog maria-dora.blog.onet.pl jest tam tekst o moich przypuszczeniach do do niekonstytucyjności podniesienia wieku emerytalnego.

piątek, 1 czerwca 2012

Śmieszne antykomunistyczne wspominki celebryty - festiwal w Opolu

Oglądałam dziś festiwal w Opolu, pierwszy koncert prowadzony przez Wojciecha Manna i jego synka poświęcony piosenkom z lat 60. Niby sentyment do tych piosenek, a jednak nie obyło się bez uszczypliwości pod adresem PRL.

Gdyby Wojciech Mann zastanowił się przez chwilę, to by akurat takiego przykładu nie dał. Otóż przeczytał list do jakiejś redakcji z tamtych lat krytykujący Czesława Niemena, w tym sensie, że sprowadza swoją muzyką młodych ludzi na złą drogę. Ponadto wydziwiał pan Mann na tamtejsze władze nielubiące młodzieżowej muzyki.

Powiedziałabym, że dziś mamy jeszcze gorzej. Wtedy przynajmniej piosenkarzy młodzieżowych i twórców, jeżeli nie podejmowali działalności antypaństwowej, nie stawiano przed sądami za ich działalność twórczą. A to przecież zdarzyło się w dzisiejszych czasach m.in. Nieznalskiej Dodzie i Nergalowi!

Nieznalska po wielu latach została uniewinniona, Nergal również został uniewinniony, Doda została w I instancji skazana.

Ale to przecież nie wszystko! Nieznalskiej prac nie chciały wystawiać galerie, Doda w wywiadzie w "Polityce" stwierdziła, że ma problemy z występami w wielu miejscowościach, Nergala ma nie być w następnej edycji programu rozrywkowego.

Wiele można powiedzieć, i słusznie, o cenzurze w PRL, o niekiedy dość konserwatywnym podejściu tamtych władz do kultury i nowych prądów. Jednak wtedy reguły gry ze strony państwa były mniej więcej jasne i nie było tak jak dziś, że powstają jakieś prywatne grupy nacisku, które w imieniu kilkuset czy nawet kilku tysięcy obywateli chcą narzucać milionom swój gust i decydować, kto może, a kto nie występować lub wystawiać swoje dzieła. Uważam, że taki system jest jeszcze bardziej opresyjny niż PRL-wski.

Ta kobieta, która w latach PRL napisała list o złym wpływie muzyki Niemena na młodzież, mogła co najwyżej sprawić mu przykrość, ale dziś takie paniusie zyskały prawo nękania artystów po sądach w związku z obrażeniem ich uczuć religijnych na podstawie nadinterpretacji przepisów k.k., i to nawet wtedy gdy osobiście nie widziały dzieł czy przedstawień.

Żeby było śmieszniej, to w następnym koncercie Janusz Panasewicz wyjaśniał genezę powstania piosenki "Kryzysowa narzeczona". Trafnie artysta stwierdził, że od 30 lat trwa u nas jakiś rodzaj kryzysu, a gdy dodał, że piosenka mówi o emigracji w poszukiwaniu lepszego życia, to też można się uśmiechnąć, że po 30 latach jest dokładnie taki sam problem jak w PRL: młodzi ludzie masowo emigrują z Polski za chlebem. A w zasadzie jest nawet gorzej, bo wtedy każdy miał pracę, a teraz młodych ludzi dotyka bezrobocie.

To wszystko pokazuje, że lepiej cieszyć się dawnymi piosenkami, a nie wdawać się w porównania, politykę, bo każdy medal ma dwie strony.


Na Onecie, który lepiej działa, jest tekst o zaproszeniu  J. Kaczyńskiego do prezydenta. Warto też przeczytać tekst "Ostatni kowboj sportu" o wypowiedziach Jana Tomaszewskiego.

czwartek, 31 maja 2012

"Polskie obozy śmierci" - amerykańska nonszalancja

Początkowo zamierzałam napisać o amerykańskim afroncie, ale po namyśle uważam, że bardziej jest to lekceważenie czy nonszalancja, i to nie samego prezydenta, ale jego urzędników.

Z jednej strony to bardzo chwalebne, że przynajmniej po śmierci Jan Karski został uhonorowany ważnym odznaczeniem amerykańskim, z drugiej strony już wkrótce na tym tle zaczęły się problemy.

Trudno powiedzieć, dlaczego i kto w Polsce uznał, że nie najbliższe osoby Janowi Karskiemu, tj. mieszkająca w USA jego ostatnia partnerka życiowa i wykonawczyni testamentu, czy też jego siostrzenica, a zarazem chrześnica z Polski, są godne odebrać ten medal, ale jakiś ważny polityk. Został Amerykanom zaproponowany Lech Wałęsa, i tu pojawił się pierwszy afront, a mianowicie kandydatura ta została odrzucona. Wobec tego nie wiedzieć czemu pojawiła się kandydatura byłego ministra spraw zagranicznych Adama Rotfelda, tym razem łaskawie przez Amerykanów zaakceptowana.

Jan Karski, niezwykle odważny człowiek, przedostał się z bezpiecznego Londynu do okupowanej Polski i cały czas ryzykując życiem, zbierał informacje o sytuacji polskich Żydów. W 1942 r. powrócił do Wielkiej Brytanii i przekazał informacje o eksterminacji Żydów, w 1943 r. udał się do USA również tam prosić o pomoc dla mordowanych bestialsko Żydów. Proponował, aby wielkie mocarstwa postawiły stanowcze ultimatum Niemcom. Oprócz spotkania z prezydentem Rooseveltem starał się zainteresować zagładą polskich Żydów artystów, polityków, duchownych. Trudno powiedzieć, dlaczego misja Jana Karskiego nie odniosła skutku, czy mu nie uwierzono, czy to tradycyjny amerykański antysemityzm? Bo teraz Amerykanie czują się powołani do wyrokowania o przestrzeganiu praw człowieka w innych krajach, a zapominają, że jeszcze po wojnie trwał u nich w najlepsze antysemityzm czy rasizm i dyskryminacja czarnoskórych rodaków. Dopiero od czasów prezydenta Johna Kennedy'ego zaczęło się to zmieniać na lepsze. Medal Wolności przyznany Janowi Karskiemu przez Baracka Obamę ustanowił zresztą właśnie prezydent Kennedy w 1963 r.

Podczas uroczystości wręczania Medalu dla Jana Karskiego prezydent Obama użył wyjątkowo niefortunnego sformułowania, dla nas szczególnie drażliwego, bo fałszującego historię II wojny światowej i zamazującego niemiecką odpowiedzialność za obozy śmierci i Holocaust, a mianowicie powiedział: "polskie obozy śmierci".

W Polsce rozpętało się piekło. Każdy już chyba, łącznie z premierem, prezydentem, ministrem spraw zagranicznych, liderami partii opozycyjnych i różnymi komentatorami wypowiedział się na ten temat.

Dwukrotnie już urzędnicy Białego domu wydali sprostowanie, wyjaśniali, że sformułowanie było czystą omyłką językową i wyrażali z tego powodu ubolewanie. Prezydent Obama ma też odpowiedzieć na list prezydenta Komorowskiego wysłany w tej sprawie. Ale naszym zagorzałym patriotom to ciągle mało, powinien pewnie paść na kolana i gorliwie przepraszać.

Oczywiście, że za każdym razem, gdy pada sformułowanie o polskich obozach śmierci w kontekście II wojny światowej, musimy wyraźnie protestować, gdyż jest to fałszowanie historii, a im dalej od tych strasznych czasów, tym mniej żyje świadków tamtych wydarzeń, tym wojna budzi mniej emocji i mniejsze zainteresowanie, stąd i mniejsza o niej wiedza.

Musimy dbać, aby naszym kosztem Niemcy nie zwolnili się z odpowiedzialności za wywołanie II wojny światowej, okupację wielu krajów, drakońskie prawo, a raczej bezprawie, tortury, egzekucje, wywózki na roboty, obozy koncentracyjne, miliony ofiar rożnych narodowości, a przede wszystkim Holocaust.

Trzy ważne działania powodują fałszowanie historii II wojny światowej:

1. Celowe, subtelne działania Niemiec, którzy zresztą słusznie chcą odciąć się od czarnych czasów hitlerowskiej zarazy, ale powodują one, że odpowiedzialność pomału zaczyna być rozmywana.

2. Celowe polskie działania, które na zasadzie obsesji antyradzieckiej i przywiązywania ponad miarę znaczenia do okupacji naszych ziem przez ZSRR, w tym też zbrodni radzieckiej, powodują zapominanie o znacznie większych winach niemieckiego okupanta, wręcz wypieranie ich z pamięci narodowej.

3. Przypominanie, w zasadzie słuszne, ale nadawanie im ponad miarę znaczenia, haniebnych zachowań niektórych Polaków podczas II wojny światowej, w tym sprawa Jedwabnego. Całkowicie nietrafne, niczym nieusprawiedliwione przeprosiny prezydenta Kwaśniewskiego za tę zbrodnię wytworzyły nową sytuację uznania odpowiedzialności państwa polskiego za haniebne działania zbrodniczych jednostek. Nic więc dziwnego, że na Zachodzie mogą myśleć, że był tu, podobnie jak we wszystkich państwach regionu, poza Serbią i Czechami, polski kolaboracyjny rząd, który nie zapobiegł zbrodniom na Żydach, a może i je wspierał.

Oczywiście musimy się bezwzględnie przeciwstawiać wszelkim wypowiedziom o polskich obozach śmierci, ale to o wiele za mało. Trudno powiedzieć, jak tego dokonać, czy organizować konferencje naukowe, czy kręcić filmy dokumentalne i fabularne, ale musimy przywrócić pamięć i proporcje sytuacji Polski podczas II wojny światowej. Musimy doprowadzić do powszechnej wiedzy o tym, że Polska była państwem całkowicie podbitym, okupowanym, że nie było tu żadnego marionetkowego rządu, a reżim niemiecki dopuszczał się wyjątkowych okrucieństw i za jakąkolwiek pomoc Żydom groziła kara śmierci. a mimo to znaleźli się ludzie, którzy podjęli to ryzyko, wśród nich wielu zapłaciło tę najwyższą cenę. Kolaboranci z okupantem to ciemna karta, nie chodzi o to, żeby ją ukrywać, ale trzeba widzieć proporcje, bo inaczej dochodzi do fałszowania historii.

Przykre to bardzo, że podczas uhonorowania bohaterskiego Jana Karskiego przydarzyła się tak nieprzyjemna omyłka, ale może rzecz obróci się na dobre i więcej Amerykanów dowie się trochę prawdy o II wojnie światowej.

wtorek, 29 maja 2012

Nasi kibice w filmie BBC

Wielkie wzburzenie wywołał film dokumentalny BBC ukazujący polskich i ukraińskich kibiców. Za przesadne zostały uznane słowa czarnoskórego angielskiego piłkarza, który odradzał przyjazd do Polski na Euro, ponieważ można wrócić w trumnie.

Film pokazywał prawdziwe zachowania naszych kibiców, antysemickie hasła i okrzyki oraz wypowiedź prokuratora, że nazywanie się nawzajem Żydami, jako obelga, przez zwaśnionych kibiców, to taka nasza tradycja.

Nie widziałam tego filmu, tylko fragmenty pokazywane w TV. Nie znam środowiska kibiców, jedynie tyle o ile z relacji medialnych, z informacji od pewnej młodej osoby, która trochę obracała się w tym środowisku, no i miałam parę razy nieprzyjemność jechać autobusem, do którego wsiedli kibice Legii jadący na mecz na Łazienkowską. Wiem też, że niedawno rozpoczął się proces kibiców, którzy zatłukli jakiegoś innego kibica w Krakowie.

Nie jestem więc w żadnym razie specjalistą, ale mam mniej więcej podobną opinię o naszych kibicach oraz o uczestniczeniu w meczach jak to pokazano w dokumencie BBC. Podobnie uważam, że strach wybrać się na mecz i spotkać z kibicami. Nie odróżniam ponoć odmiennych kibiców klubowych od tych od rozgrywek narodowych. Z prawdziwym strachem myślę o Euro, bo przecież nie da się narobić zakupów na miesiąc naprzód i zabarykadować się w domu.

A przecież do naszych kibiców dołączą również obcy, podobni lub może i gorsi. Jako wyjątkową drwinę odbieram wypowiedzi premiera o gościach, którzy do nas przyjadą i których trzeba serdecznie i gościnie podjąć. Co za goście? To przecież kibice? Raczej trzeba myśleć, jak im nie stanąć na drodze i czmychać na ich widok!

Oczywiście, że zachowania naszych kibiców pokazane w filmie BBC nie są typowe dla większości Polaków, ale obawiam się, że dla większości kibiców - tak!

Warto jednak zauważyć, że u nas zasięg antysemityzmu, ksenofobii, mowy nienawiści jest nawet większy, niż się o tym mówi. Łatwo można przekonać się o tym w sieci. I nie chodzi mi bynajmniej tylko o chamstwo i wulgaryzmy, ale kwestionowanie z pełnym przekonaniem poprawności politycznej jako rzekomo ograniczenie wolności słowa.

Niezliczoną ilość razy czytałam w sieci i byłam przekonywana o szkodliwości poprawności politycznej. Zdaniem wielu rzekomo wolność słowa to prawo do dowolnego obrażania, lżenia innych, sprawia im przykrości, nazywania ich wulgarnie. Poprawność polityczna, która jest kulturą zachowania między ludźmi, liczeniem się z odczuciami innych, u nas chyba jest uważana za jakiś uciążliwy balast, uniemożliwiający ekspresję, szczerość, spontaniczność.

U nas zupełnie nie rozumie się co to kultura, empatia, subtelność, ale panuje brutalne chamstwo! W znanej konserwatywnej szwajcarskiej gazecie ukazał się swego czasu nieraz już przeze mnie cytowany artykuł niemieckiego socjologa Wolfganga Sofsky'ego, który m.in. właśnie odniósł się do tej rzekomej szczerości chama:

"Cham nierzadko tłumaczy swoje zachowanie potrzebą ujawniania prawdy. Niezafałszowana moralność wymaga - jak twierdzi - mówienia wszystkiego bez ogródek. Ignorowanie podstawowych względów delikatności i dyskrecji to jego zdaniem wyraz szczerości i prostolinijności. Dobre maniery - to tylko zakłamanie i obłuda. Oburza się głośno na wysuwanie pozornych - jego zdaniem - przeszkód natury moralnej, na puste gesty, na teatralne odgrywanie ról. Uprzejmość jest według niego tylko grą pozorów, przestarzałą szopką z minionej epoki. [...] Jedynie bezwzględne nieliczenie się z niczym służy - w mniemaniu chama - jawności i prawdzie" [...]

Moralność nie polega przecież na braku wszelkiego nieumiarkowania, złośliwości czy skłonności do agresji, ale na ich skutecznym opanowaniu. Przyzwoitego człowieka cechuje nie tyle obowiązkowość, cnota i czystość obyczajów, co siła charakteru pozwalająca zapanować nad nieszlachetnymi pobudkami"*.

Trudno powiedzieć, dlaczego u nas umiłowanie wolności, w tym wolności słowa, oznacza nieumiarkowanie w wyrażaniu poglądów, dopuszczanie do chamskiego obrażania innych. Dlaczego nie protestujemy przeciwko mowie nienawiści, a nawet można usłyszeć jej pochwałę. Skąd to rozpasane chamstwo?

I trudno się dziwić, że skoro pojawia się ono w wypowiedziach pozornie kulturalnych, wykształconych ludzi jako kwestionowanie poprawności politycznej w jej słusznej, nieprzesadzonej postaci, to tym bardziej w wulgarnej formie występuje na stadionach.

Dobrze, że czasem obcy podetkną nam pod nos lustro, gdzie możemy swoje niezbyt ładne oblicze. Szkoda, że premier i nasi politycy przyjęli postawę, że w gruncie rzeczy wszystko jest w porządku, a takie samo chamstwo lub czasem gorsze u innych jest doskonałym alibi dla naszego.


*Wolfgang Sofsky, "Forum" 2007, nr 21 (za "Neue, Zuercher Zeitung", 28.04.07).

sobota, 26 maja 2012

Zuchwałe kłamstwo w kwestii deregulacji zawodów

W prasie, a także ze strony ministra Gowina, pojawia się w kwestii deregulacji zawodów albo jakieś nieporozumienie, albo zuchwałe kłamstwo. Mylone są bowiem dwie kwestie:

1. Możliwość wybrania sobie dowolnie zawodu i wykonywania go (Art. 65. ust. 1 Konstytucji RP: "1. Każdemu zapewnia się wolność wyboru i wykonywania zawodu oraz wyboru miejsca pracy. Wyjątki określa ustawa").

2. Fachowe przygotowanie do wykonywania określonego zawodu (Art. 76. Konstytucji RP: "Władze publiczne chronią konsumentów, użytkowników i najemców przed działaniami zagrażającymi ich zdrowiu, prywatności i bezpieczeństwu oraz przed nieuczciwymi praktykami rynkowymi. Zakres tej ochrony określa ustawa").

Widać wyraźnie, że zarówno minister Gowin, jak i aprobujący go publicyści chcieliby państwo zwolnić z obowiązków, jakie nakłada na nie art. 76 konstytucji RP. W tekście dla "Rzeczpospolitej" minister Gowin przyznał to wprost:

To prawda, że nie zawsze mamy czas i ochotę na głębsze sprawdzenie danego usługodawcy. Nie przerzucajmy jednak tego obowiązku na państwo*.

Zdumiewające! Konstytucja przecież właśnie państwu nakazuje chronić konsumentów przed nieuczciwymi praktykami rynkowymi, przed działaniami, które zagrażają ich zdrowiu, prywatności i bezpieczeństwu, i temu przecież służy państwowa weryfikacja fachowego przygotowania do zawodów, w których niekompetencja zagraża konsumentom.

Rozumując jak minister Gowin, na dobrą sprawę każdy chętny, bez dyplomu studiów medycznych i niezbędnych praktyk, miałby prawo leczyć ludzi! To rolą pacjenta byłoby w takie rzeczywistości sprawdzić, czy ma do czynienia z dyplomowanym lekarzem czy tylko zdolnym, chętnym.

O ile nikt chyba nie sprzeciwia się temu, żeby można było samodzielnie wybrać sobie zawód, to jednak niezrozumiałe jest dla mnie kwestionowanie konieczności posiadania kompetencji do wykonywania zawodu. To jest wprost uderzenie w warstwę ludzi wykształconych, zakwestionowanie przydatności wykształcenia, przypominające mi opowieści moich dziadków z lat stalinowskich, gdy dokonywał się awans społeczny nieraz przekraczający kompetencje zawodowe danej osoby.

Dlaczego osoba fachowa miałaby się bać zdania egzaminu potwierdzającego jej kompetencje? Pamiętamy szkodliwe posunięcie ministra edukacji Romana Giertycha, który umożliwił tym, co nie zdali matury według ustalonych wymogów, jednak jej zdanie. Wydaje mi się, że obecnie wykształcenie jest na tyle dostępne, że nie trzeba na siłę obniżać wymagań fachowych do wykonywania pracy.

Mam w planie jeszcze co najmniej dwa teksty o deregulacji: jeden to taka teoria spiskowa w kwestii otwierania zawodów prawniczych, drugi ogólny, ukazujący na zasadzie teorii gier potrzebę regulowania niektórych zawodów, pod kątem sprawdzania kompetencji fachowych.


*Jarosław Gowin, Nie spadną na nas żadne plagi, "Rzeczpospolita, 22.05.2012.

czwartek, 24 maja 2012

Niepoważny wizerunek rządu

Jeżeli chce się być traktowanym poważnie, szczególnie na arenie międzynarodowej, to trzeba zachowywać się poważnie. Na pewno ośmieszające jest wymykanie się ze szczytu przywódców państw UE w Brukseli przed zakończeniem spotkania, zanim rozmowy podsumował przewodniczący RE Herman van Rompuy.

Premier spieszył się na samolot, bo pilotom wyczarterowanego od LOT embraera kończył się czas pracy. Nie poleciała dodatkowa załoga ani nie został przewidziany nocleg w hotelu, w związku z tym premier zdecydował o wcześniejszym opuszczeniu szczytu.

Mści się teraz dziwaczna decyzja naszego rządu o likwidacji specjalnego pułku lotnictwa do przewozu VIP-ów i zdanie się na czarterowanie samolotów. Czy ktoś już policzył, ile ta fanaberia kosztuje nasze państwo? A koszty związane z tym, że najważniejsze osoby w państwie, w tym premier, nie mają do dyspozycji państwowego samolotu, jest nawet trudny do oszacowania. Jak w takich warunkach chcemy odgrywać jakąś ważniejszą rolę w UE? Kto będzie nas poważnie traktował, gdy podczas rozmów premier będzie zerkał na zegarek, bo kończy się czas pracy pilotów wynajętego samolotu.

Każdy z pewnością jest przeciw rozrzutności, ale w którymś momencie oszczędność zamienia się w szkodliwe kutwienie i dziadostwo. Ono w jakiejś mierze przyczyniło się do katastrofy smoleńskiej, teraz będziemy mieli katastrofy wizerunkowe.

Ośmieszyć Polskę postanowiła również ministra Mucha i zaczęła niemal na 5 minut przed dzwonkiem robić jakieś dziwne podchody w związku z zakwaterowaniem rosyjskiej drużyny piłkarskiej w warszawskim hotelu Bristol przy Krakowskim Przedmieściu. Otóż najwyraźniej zdaniem naszej ministry polskie służby nie są gotowe zapewnić Rosjanom bezpieczeństwa w dniu 10 czerwca, gdy będzie się odbywać tradycyjna już co miesięczna uroczystość PiS-wska w związku z katastrofą smoleńską.

Dlaczego Rosjanie mieliby w ostatniej chwili rezygnować z zamówionego dużo wcześniej hotelu? A co podkusiło ministrę, żeby zasiać w umysłach szaleńców i różnego rodzaju fanatyków, bo tacy się znajdą pomysł, że na trasie comiesięcznego marszu PiS-wskiego są Rosjanie i można zrobić jakąś prowokację?

Ministra Mucha swoim postępowaniem od początku powołania jej na to stanowisko stara się chyba udowodnić, że jednak premier powinien powołać ministra sportu, a nie ministrę!

Do tego, że rząd i sam premier porusza się jak słoń w składzie porcelany, to już trochę przywykliśmy, gorzej, gdy zaczyna się to przenosić na arenę międzynarodową i nasze państwo zyska wizerunek niepoważnego.


Tym bardziej że to, co napisałam wyżej, to może być bagatelką, jeżeli opozycja wobec przejawianej od lat arogancji rządu zdecyduje się zablokować przyjęcie Chorwacji do UE. Wygląda na to, że premier poczuł się wszechmocny, ponieważ ma od tej kadencji podwójny bat na PSL, nie tylko niesprawiedliwe długi z początku lat 2000., ale jeszcze cichego sprzymierzeńca w postaci Janusza Palikota i jego Ruchu. To powoduje, że premier w ogóle nie liczy się z opozycją, forsuje swoje pomysły nie tylko wbrew opinii opozycji, ale również społeczeństwa, jak to było najpierw w sprawie ACTA, a teraz reformy emerytalnej.

Premier jednak nie uwzględnił, że są takie ustawy, które wymagają przyjęcia ich większością 2/3 głosów, a tyle nie ma bez PiS. Do takich należy sprawa przyjęcia Chorwacji do UE. Trzeba przyznać, że Ludwik Dorn wpadł na iście szatański pomysł i zaproponował PiS, aby głosowanie nad tym uzależnić od spełnienia przez premiera pewnych warunków. W mojej opinii niekoniecznie są to dobre warunki, niemniej dające PiS i SP większy wpływ na sprawy europejskie.

Ciekawe, jak do tego podejdzie PiS, niezaakceptowanie akcesji Chorwacji do UE byłoby niebywałym skandalem i kompromitacja rządu Tuska, wszak to podczas naszej prezydencji kończyły się ustalenia w kwestii wejścia Chorwacji do UE i premier ogłaszał to jako jeden z ważniejszych sukcesów naszej prezydencji.

Co do zasady jestem przeciwko szantażom w polityce, jak jednak jakiś czas temu pisałam, odnoszę wrażenie, że rząd PO od lat stosuje sprytną metodę zawieszenia miecza Damoklesa nad głowami partii opozycyjnych i od czasu do czasu sugeruje, że może przeciąć ten włos, na którym on wisi.

Choć więc co do zasady szatański pomysł Ludwika Dorna budzi mój sprzeciw, jednak w tej konkretnej sytuacji politycznej, gdy rząd uważa, że mandat wyborczy daje władzę absolutną, a przy tym pozwala nie liczyć się z opinią społeczeństwa, to waham się i nie potrafię go jednoznacznie potępić.

środa, 23 maja 2012

Na ostatnim szczycie NATO w Chicago ustalono, że do końca 2014 r. zostaną wycofane wszystkie wojska bojowe z Afganistanu. Godzi się z tą decyzją prezydent Bronisław Komorowski, mimo że w kampanii prezydenckiej w 2010 r. łudził wyborców obietnicą, że nasze wojska wyjdą dużo szybciej. Ale dobre i to, że ostateczna data została wreszcie ustalona.

Powstał jednak problem utrzymania stabilizacji w tym kraju po wyjściu wojsk i zgodnie z pomysłem Amerykanów przez 10 lat trzeba będzie finansować afgańskie wojsko i policję. W latach 2015-2020 przewidziano ok. 4 mld dolarów, przy czym ok. połowę miałyby sfinansować USA, a resztę inne państwa. Na Polskę miałoby przypaść 20 mln dolarów rocznie przez 10 lat.

Radosław Sikorski ironizował w związku z tym, że taka sama kwota przypada łącznie na Chiny i Rosję. Bardzo dziwna to wypowiedź, bo z wiadomości w prasie wynika, że swego czasu Radosław Sikorski popierał destabilizację Afganistanu, gdy próbowali tam porządek zaprowadzić Rosjanie jeszcze w latach 80. XX w. Dlaczego więc w ogóle Rosja miałaby cokolwiek dziś płacić, skoro to Amerykanie uniemożliwili jeszcze Związkowi Radzieckiemu ustabilizowanie sytuacji, szkolili i zbroili talibów, robiąc z tego biednego kraju poletko zimnej wojny.

Każdym chyba wstrząsnął obraz walących się dwóch wież na Manhattanie. Jednak to przecież nie Polacy zapracowali na to, że świat arabski nienawidzi Amerykanów i ekstremiści postąpili wobec nich tak okrutnie. Polska nie prowadziła hegemonistycznej polityki. Dlatego zupełnie niezrozumiały był dla mnie nasz udział w bezpodstawnej napaści na Irak i Afganistan. Te wojny to wojny tych, którzy czerpali korzyści z polityki bliskowschodniej.

Skoro jednak już zgodziliśmy się napaść na Afganistan, przynieść nieszczęście ludności cywilnej, to naszym psim obowiązkiem jest pomóc teraz tym ludziom odbudować ich kraj.

Radosław Sikorski uważa, że 20 mln dolarów to tak strasznie dużo. A przecież to mniej, niż jest wydawane rocznie na fundusz kościelny. Rząd, zamiast w ogóle zlikwidować ten fundusz, to robi jakieś podchody i chce go utrzymać, tylko dysponować w inny sposób przez system podatkowy. Po co? Kościół odzyskał swoje dobra z naddatkiem, bo przecież trzeba by do wartości każdej przekazywanej nieruchomości dokładać opłatę adiacencką. Dawne 100 ha, niezurbanizowane, bez prądu, gazu, wodociągu, kanalizacji, to znacznie niższa wartość niż te same 100 ha zurbanizowane. A kościół oblicza tylko hektary, nie licząc wzrostu wartości gruntu wskutek zrzucania się na to całego społeczeństwa w latach PRL.

Owszem, na pewno w Polsce by się przydało wydać te 20 mln dolarów rocznie na dofinansowanie nauki czy służby zdrowia. A jednak nie można nie zauważać, że w porównaniu z Afganistanem jesteśmy bogatym krajem i nawet stosunkowo ubodzy Polacy żyją w luksusie w porównaniu z Afgańczykami.

Podoba mi się honorowa postawa Waldemara Pawlaka, który uważa, że nasz kraj stać na ten wydatek. Uważam, że jesteśmy to winni Afgańczykom za bezmyślne niszczenie ich kraju.

wtorek, 22 maja 2012

Wyroki strasburskie dot. prowokacji służb

Najpierw trochę przypadkiem, a potem już planowo, udało mi się znaleźć dane wyroków strasburskich dotyczących prowokacji policyjnych, w tym tego wyroku w sprawie nakłonienia do sprzedaży narkotyków w Portugalii, a drugi w sprawie korupcji na Litwie. Poniżej przytoczę w pierwszym wypadku fragmenty omówienia wyroku, w drugim wprost z dokumentów strasburskich:

1. Decyzja z 9 czerwca 1998 r. w sprawie Teixeira de Castro v. Portugalia (ETPC 25829/94)
W okolicznościach tej sprawy wnioskodawca F. Teixeira de Castro został nakłoniony przez dwóch tajnych funkcjonariuszy policji do zdobycia od osoby trzeciej, a następnie sprzedaży im trzech porcji heroiny. Trybunał, uznając, że w tej sprawie doszło do naruszenia art. 6 ust. 1 Konwencji, przyjął, że policjanci nie działali jako "agenci prowokatorzy" (agents provocateurs), lecz sprowokowali przestępstwo, do którego w innej sytuacji by nie doszło (§ 33 uzasadnienia). Wskazał też, że organy policji nie miały żadnych przesłanek, aby przypuszczać, że podejrzany był zamieszany w handel narkotykami: w jego domu nie było narkotyków, został skontaktowany z policją przez osobę trzecią (a ta z kolei jedynie słyszała o nim od innego pośrednika), nie był karany i z żadnych okoliczności nie wynikało, że miał predyspozycje do popełnienia przestępstwa. Trybunał wysunął z tych okoliczności wniosek, że funkcjonariusze policji nie ograniczyli się do śledzenia działalności kryminalnej Teixeira de Castro w sposób zasadniczo pasywny, lecz wywarli wpływ, aby namówić go do popełnienia przestępstwa (police officers did not confine themselves to investigating Mr Teixeira de Castro's criminal activity in an essentially passive manner, but exercised an influence such as to incite the commission of the offence - § 38). Ponadto ETPC wskazał, że akcja policjantów nie była zarządzona ani kontrolowana przez sędziego (§ 38 uzasadnienia). [1]


2. Wyrok ETPC (wielka izba)  5 lutego 2008 r. (sygn. 74420/01) Ramanauskas przeciwko Litwie
Z prowokacją policyjną (podżeganiem) mamy do czynienia wówczas gdy funkcjonariusze służb bezpieczeństwa lub osoby działające na ich wniosek nie ograniczają się do wykrywania działalności przestępczej w sposób co do zasady bierny (in an essentially passive manner; d'une manire purement passive), lecz wywierają taki wpływ na osobę poddaną prowokacji, w celu uzyskania dowodów i ścigania jej, aby ją nakłonić do popełnienia przestępstwa, którego w innym wypadku by nie popełniła. [...]

Dokonując oceny czy w niniejszej sprawie funkcjonariusze działali w sposób bierny ETPC uwzględnia fakt, że nie było dowodów wskazujących na wcześniejsze popełnienie przez skarżącego przestępstwa, w szczególności przestępstwa korupcyjnego. Wszystkie spotkania skarżącego z funkcjonariuszem odbyły się inicjatywy tego ostatniego, co przeczy tezie rządu, że skarżący nie był poddawany żadnym naciskom ani groźbom. Przeciwnie - wydaje się że poprzez kontakty ustanowione z inicjatywy funkcjonariuszy skarżący był w sposób wyraźny naciskany aby popełnił czyny zabronione, mimo braku innych niż pogłoski obiektywnych dowodów wskazujących, że zamierzał dokonać tych czynów. Działania funkcjonariuszy wykroczyły poza co do zasady bierne badanie istniejącej działalności przestępczej. [...]

Z akt sprawy wynika, że skarżący nie zostałby pozbawiony wolności i zwolniony ze stanowiska prokuratora gdyby nie doszło do prowokacji policyjnej (podżegania). Utrata zarobków jest rzeczywista. [2]



Jak więc widać, nie każda prowokacja policyjna jest dopuszczalna. W sprawie wyroku sądu I instancji skazującej na więzienie posłankę Sawicką zasadniczą kwestią jest też właśnie to z wyroku w sprawie Ramanauskas przeciwko Litwie, czy "nie było dowodów wskazujących na wcześniejsze popełnienie przez skarżącego przestępstwa, w szczególności przestępstwa korupcyjnego", czy też policja takie informacje posiadała.

To jest kwestia czysto prawna, i tym będzie musiał zająć się sąd II instancji, a być może Sąd Najwyższy. W przeciwnym razie  sprawa może zostać skierowana do Strasburga.

Ocena moralna IV RP, jeżeli okaże się, że nie było uzasadnienia dla prowokacji policyjnej, tylko służby same wywołały przestępstwo, to osobna sprawa.


 
[1] Cezary Kulesza (Uniwersytet w Białymstoku), "Przegląd policyjny", 2012, skopiowane ze strony: http://www.wspol.edu.pl/przegladpolicyjny/index.php?option=com_content&view=article&id=23&Itemid=13

[2] http://www.prawaczlowieka.edu.pl/pliki/d321d6f7ccf98b51540ec9d933f20898af3bd71e-p22.pdf

sobota, 19 maja 2012

Przedwczesny triumf PiS w sprawie posłanki Sawickiej: aspekt prawny i moralny

Niewykluczone, że PiS przedwcześnie triumfuje w związku z wyrokiem skazującym na więzienie b. posłankę PO Beatę Sawicką za korupcję i domaga się przeprosin dla Mariusza Kamińskiego, ówczesnego szefa CBA, obecnie posła PiS i wiceprzewodniczącego tej partii, oraz osławionego agenta Tomka, obecnie posła PiS.

Jest to dopiero pierwszy etap, wyrok I instancji. Z pewnością będzie apelacja, zostanie odbyta droga prawna w Polsce, a potem być może skarga do ETPCz w Strasburgu.

Trudno mi coś przesądzić w tej sprawie, gdyż niestety nie podaje się opinii publicznej pełnej informacji, w tym informacji kluczowej, co było podłożem prowokacji wobec posłanki. Czy były wiarygodne podstawy, aby ją podejrzewać o dokonywanie wcześniej korupcji, ale nie było na to dowodów, czy też nic podobnego nie było, ale tylko została wytypowana przez CBA do sprawdzenia, czy da się ją namówić na korupcję.

Pisałam już kiedyś o tej kwestii, ale jeszcze to przypomnę. Przed laty czytałam omówienia niektórych wyroków strasburskich, niestety nie zapisałam sobie danych wyroku, o który mi chodzi, gdyż przez myśl mi nie przeszło, że analogiczna sytuacja mogłaby się zdarzyć w Polsce, niemniej pamiętam jego treść.

Zdarzyło się to w Portugalii (lub Hiszpanii), policjanci zrobili wobec młodego człowieka prowokację, podając się za chętnych do kupienia narkotyków. Młody człowiek im te narkotyki dostarczył i został aresztowany jako diler. Skazany przez sądy swojego państwa, odwołał się do Strasburga, i tam uznano nieprawidłowość postępowania policji. Otóż w wyroku stwierdzono, że nie było przesłanek dla policji do uznania, że młody człowiek handluje narkotykami, innymi słowy, policja najpierw sama wywołała przestępstwo, po czym je wykryła. Wyraźnie stwierdzono, że ów młody człowiek mógłby nigdy nie pomyśleć o postaraniu się o narkotyki, gdyby do tego nie został zachęcony przez władzę!

Jest więc na tle tego wyroku niezmiernie istotne, jak wyglądała sprawa prowokacji posłanki Sawickiej. Aby uznać prawidłowość działań CBA, ta służba powinna wykazać, że wiedziała o przestępczych działaniach posłanki i prowokacja została podjęta w celu uzyskania dowodów.

Ten sam agent Tomek zorganizował również dwie inne prowokacje, wprawdzie mające na celu co innego, ale polegające na zachęceniu do popełnienia przestępstwa podatkowego. W jednym wypadku były to działania w stosunku do Weroniki Marczuk, która została uwolniona od podejrzenia przestępstwa, w drugim do przedsiębiorcy, właściciela domu w Kazimierzu.

Ta druga sprawa z opisu w mediach wygląda następująco: CBA umyśliło sobie, że z tej racji, iż przedsiębiorca jest zaprzyjaźniony z Jolantą i Aleksandrem Kwaśniewskimi, to zapewne dom, który kupił w Kazimierzu, jest faktycznie własnością państwa Kwaśniewskich. No, i powstał niezwykły pomysł na udowodnienie tej fantazji. Agent Tomek zaprzyjaźnił się, wzbudzając zaufanie, z ludźmi doglądającymi na co dzień tego domu. Zapewniał ich, że dom mu się strasznie podoba i koniecznie chce go kupić. Tak długo ich przekonywał, aż ci zachęcili właściciela domu do sprzedaży. Pomysł był taki, że połowa kwoty zostanie zapłacona oficjalnie i od niej zostanie doprowadzony należny podatek, połowa zaś zostanie przekazana nieoficjalnie. Innymi słowy, agent Tomek użył swojego wdzięku i daru przekonywania do skłonienia owego przedsiębiorcy do przestępstwa podatkowego, o którym ten by nigdy nie pomyślał. Ba, gdyby nie agent Tomek to przecież by nie doszło do żadnej sprzedaży domu. Połowa kwoty została przekazana w restauracji przez agenta Tomka przedsiębiorcy w specjalnej teczce, może z GPS, może z jeszcze jakimś innym urządzeniem. Liczono, że przedsiębiorca pojedzie z tymi pieniędzmi do państwa Kwaśniewskich, co będzie dowodem, że dom faktycznie był ich. Przedsiębiorca nie chciał jednak przyjąć teczki, przepakował pieniądze do swojego bagażu.

Głupota CBA tu była totalna, gdyż nawet gdyby przedsiębiorca zawiózł te pieniądze do państwa Kwaśniewskich, to można by znaleźć dobre kilkanaście powodów, niezwiązanych z tym, że dom był ich, jak choćby najprostszy, czyli chęć przechowania u nich pieniędzy wobec zaufania do ich sejfu. Nie widziałam ostatnio informacji, jak dalej sprawa się toczy, CBA stwierdziła tylko, że przedsiębiorca dał się namówić do przestępstwa podatkowego i tu również nie wróżę powodzenia przed sądem, gdyż przedsiębiorca udowodni, że nigdy by nie powziął zamiaru oszukania fiskusa, a nawet sprzedaży swojego domu, gdyby nie został do tego nakłoniony przez władze państwa.

Opisałam tu problem prawny, znam przynajmniej ten jeden wyrok w Strasburgu, gdy uznano za niedopuszczalne testowanie przez służby państwa skłonności obywateli do zejścia na złą drogę, stwarzania im pokus.

Istnieje jednak moralny aspekt tej kwestii. Nie ma się co łudzić, mało kto z ludzi jest świętym, niepodlegającym żadnym pokusom. Wiedząc o tym, człowiek, który jest w gruncie rzeczy uczciwy, unika środowisk i sytuacji, które wystawiają go na pokusy, i jest prawdopodobne, że nigdy nie wejdzie na ścieżkę przestępstwa.

Tymczasem wbrew woli i postępowaniu takiego człowieka pojawiły się metody IV RP testowania ludzkiej podatności na pokusy. Kiedyś w baśniach takie działania przypisywano diabłom, tu, w IV RP, w majestacie prawa takie metody zastosowały służby państwa.
Na moim blogu na Onecie (maria-dora.blog.onet.pl) są recenzje książek o wampirach emocjonalnych, o trudnych osobowościach czy wręcz psychopatach, pisałam też trochę o taktykach NLP, demagogii, socjotechnice. Przecież zwykły człowiek, uczciwy, ale grzeszny, nie jest w stanie wygrać z diabelskimi sztuczkami. Ze wspomnianych książek można się przekonać, jak zwykli ludzie podejmują niekorzystne dla siebie działania pod wpływem hipnotyzowania przez wampira emocjonalnego.

Szczególnie drastyczny przypadek podał w książce "Psychopaci są wśród nas" Robert D. Hare, kanadyjski psychiatra, który opracował metodę diagnozowania psychopatów. Otóż zdarzyło się, że pani psycholog, której powierzono opiekę nad psychopatą, oczarowana przez niego, uciekła z nim, wkrótce pozbawiona pieniędzy została porzucona, a jej życie osobiste i zawodowe legło w gruzach. To pokazuje, że nawet osoba kompetentna, która powinna dostrzec manipulację, staje się bezradna wobec odpowiednich metod. Co więc ma powiedzieć przeciętny człowiek?

Co mnie w tym wszystkim niepokoi: brak rzetelnych informacji, jak miała się sprawa prowokacji agenta Tomka wobec posłanki Sawickiej i jego innych prowokacji. Martwi mnie, że rząd PO kompletnie lekceważy te sprawę, martwi mnie, że obecnie niezależny prokurator generalny Andrzej Seremet nie pochylił się nad praktykami IV RP.

Mamy przecież prawo wiedzieć, czy polskie państwo stosowało wobec obywateli metody z piekła rodem, znane ze starych baśni i z horrorów. Oczywiście metody we współczesnej szacie, ale co istoty takie same. To jest przecież kwestia nie tylko praworządności, ale i podstaw moralnych naszego państwa i wymiaru sprawiedliwości.

czwartek, 17 maja 2012

PO dokonuje też podziałów w społeczeństwie, ale subtelniej

Na PiS spadają, i słusznie, gromy za wywoływanie podziałów w społeczeństwie, za sianie nienawiści. Warto jednak zauważyć, że niemal to samo, to przekonanie o swoich i obcych, czasem może niechcący wymknie się PO, co pokazuje, że robiłaby dokładnie to samo, gdyby nastała sprzyjająca sytuacja.

Oczy przecierałam ze zdumienia w sobotę po burzliwym piątku sejmowym, gdy prominentna europosłanka PO - Róża Maria Gräfin von Thun und Hohenstein w programie Fakty po faktach w TVN24 drwiąco wypowiadała się o Solidarności, która godzi się, że popiera ją były członek Biura Politycznego PZPR.

Miała oczywiście na myśli Leszka Millera, który w kwestii emerytur stanął po stronie pracowników, a więc i związków zawodowych, zarówno OPZZ, jak i Solidarność.

Najwyraźniej zdaniem Gräfin von Thun und Hohenstein skupianie się nawet dawnych przeciwników na tym, co po tych przeszło 20 latach łączy, a nie dzieli, jest czymś dziwacznym, niedopuszczalnym.

A żeby było śmieszniej właśnie w ową sobotę odbywała się parada Schumana, ojca Unii Europejskiej, do której przecież wprowadził Polskę rząd pod kierunkiem tego byłego członka Biura Politycznego PZPR, czyli premiera Leszka Millera. I przecież nie był to tylko czysty gest, ale ten rząd musiał dokonać wielu skomplikowanych, żmudnych zmian w naszym prawie, aby je dostosować do dorobku prawa europejskiego, jak również przeprowadzić referendum, tak zachęcając wyborców, aby przede wszystkim była odpowiednia frekwencja,ale też aby nasza akcesja uzyskała akceptację.

Jak wiadomo Gräfin von Thun und Hohenstein jest wielką orędowniczką Unii Europejskiej, pełniła naczelne funkcje w Fundacji im. Roberta Schumana i organizowała w jej ramach różne inicjatywy, m.in. właśnie Paradę Schumana.

Mogłoby to być śmieszne, że pomysłodawczyni Parady Schumana wypomina premierowi rządu, którego partia uzyskała mandat w demokratycznych wyborach i który dokonał wiele pracy, aby wprowadzić Polskę do UE, że był kiedyś członkiem Biura Politycznego PZPR.

Jak dla mnie jednak wcale śmieszne nie jest, gdyż pokazuje  faktyczne podejście polityków PO do demokracji, a także to, że oni podobnie jak PiS uznają podziały. PiS uznał podział postkomunistyczny za już wypalony i niedający szans na sukces, więc najpierw wykreował podział na Polskę liberalną i solidarną, a ostatnio na patriotów i zdrajców czy ludzi myślących i lemingów. Natomiast PO, jak widać, ciągle tkwi jeszcze mentalnie w podziale postkomunistycznym.

Taki niby drobiazg jak ten program w TVN24 i kilka zdań wypowiedzianych przez europosłankę PO, ale powinien to być dzwonek alarmowy dla Aleksandra Kwaśniewskiego i wszystkich polityków SLD, którzy mają nadzieję, że staną się pełnoprawnymi politykami. Mogą nie wiadomo ile razy wygrywać demokratyczne wybory, gorliwie popierać polityków PO, a także podlizywać się redaktorom GW, a i tak zawsze usłyszą, że ich mandat jest gorszy, że im mniej wolno.

wtorek, 15 maja 2012

Ekonomia jest nauką społeczną: przykłady i problemy

Niektórzy kwestionują, że ekonomia jest nauką społeczną, usiłując przekonywać, że jest nauką ścisłą. A przecież w naukach ścisłych prawa przyrody są niezależne od kultury. Takie same prawa odkryje Niemiec, Francuz, Rosjanin czy Grek. W ekonomii jest jednak inaczej, właśnie dlatego że takie same metody zastosowane w różnych krajach dadzą inne efekty.

Najlepiej obrazuje to eksperyment psychologiczny dotyczący badania skłonności do współpracy i karania za niespołeczne zachowanie.

Pisałam już o tym na swoim blogu maria-dora.blog.onet.pl w tekście "Zbrodnia i kara" z 24 marca 2008. Tu go przytoczę z pewnymi modyfikacjami.

W "Świecie Nauki" (2008, nr 4) opisany jest prosty eksperyment, który można nawet przeprowadzić samemu. Wystarczy do tego "zebrać czterech ochotników, przydzielić im po 20 żetonów, a następnie zaproponować złożenie części do wspólnego banku. Potem bank jest otwierany, zawartość mnożona przez 1,6 i rozdzielana po równo między graczy. Po kilkunastu rundach żetony wymienia się na prawdziwe pieniądze" (ibidem).

Jak widać takie reguły gry premiują cwaniaków, którzy mogą nic nie włożyć do wspólnego banku, a biorą udział w zyskach.

Sytuacja ulega jednak zmianie, gdy się nieco zmodyfikuje reguły gry. A mianowicie, ujawniany jest wkład każdego uczestnika. I wtedy za cenę 0,3-3,3 własnych żetonów każdy gracz może ukarać dowolnego partnera, a więc i cwaniaka poprzez odebranie mu od 1 do 10 żetonów. W rezultacie takiej modyfikacji hojni gracze karzą skąpców i po ok. 10 rundach wszyscy zgodnie (a więc z zyskiem) inwestują.

Zdarza się jednak, że ukarany cwaniak w następnej rundzie mści się i karze tego gracza, który go ukarał poprzednio. W takim wypadku, gdy w grze pojawi się mściciel, zniechęca to i do karania, i do inwestowania. W rezultacie bank świeci pustkami i nikt nie odnosi żadnego zysku.

"Naukowcy z Wielkiej Brytanii i Szwajcarii donoszą na łamach Science z 7 marca br., że skłonność do zemsty ma silne podłoże kulturowe. Wykazali to, przeprowadzając rozgrywki wśród studentów w 15 różnych krajach. W USA, Wielkiej Brytanii, Danii, Niemczech, Szwajcarii, Australii, a także Korei i Chinach zemsta była prawie niespotykana, a w dziesiątej rundzie gracze inwestowali średnio po 15-17 żetonów. Zupełnie inaczej zachowywali się Rosjanie i Białorusini, a zwłaszcza Grecy, Turcy i Arabowie, którzy częściej się mścili, a inwestowali po 10, a nawet tylko po 6 żetonów (grupy z Polski nie było).

Nietrudno zauważyć, że wybieranie współpracy, a nie zemsty, cechuje kraje o nowoczesnej gospodarce rynkowej (i na ogół kwitnącej demokracji), I choć nie można orzec, co jest skutkiem, a co przyczyną, to faktem pozostaje, że po 10 rundach gry Amerykanin i Duńczyk mają po 280 żetonów, Arab i Turek po 140, a Grek 110".

Jeśli te badania miałyby się szerzej potwierdzić, to według mnie takie istotne różnice kulturowe podkopują mit o idealnym neoliberalnym systemie gospodarczym, sprawdzającym się w każdym kraju. Być może to jest właśnie powód, że zachodnia demokracja liberalna nie wszędzie się przyjmuje.

Jest to też doskonały przykład, że ekonomia jest nauką społeczną, rezultaty gry imitującej relacje międzyludzkie w gospodarce: zaufanie, skłonność do współpracy, chęć karania, mściwość, doskonale pokazują, jak wieli mają one wpływ na wyniki gospodarcze.

W marcu 2008 r., gdy pisałam ten tekst, jeszcze nie było widomych oznak kryzysu, choć był on przewidywany przez niektórych ekonomistów. Nic nie zapowiadało, że Grecja znajdzie się w aż takich tarapatach. Jeśli jednak popatrzymy na wyniki eksperymentu, to zauważymy, że właśnie Grecy uzyskali najniższy zysk w grze. Czy właśnie te skłonności Greków nie są przyczyną, że u nich kryzys jest tak dotkliwy?

I teraz Grekom, którzy jak widać mają inne skłonności do współpracy niż Niemcy, zapewne niższy poziom zaufania, a większą swarliwość, próbuje się zaaplikować recepty wymyślone w Niemczech!

Gdyby nie wierzyć niewolniczo w neoliberalizm, nie zakładać, że ekonomia jest nauką ścisłą i ma niezmienne prawa tak jak fizyka, ale zastosować podejście zindywidualizowane, dostosowane do kultury danego kraju, to z pewnością można by uniknąć wielu nieprzyjemnych niespodzianek.

Jeżeli tworzy się wspólny projekt, jak UE, a tym bardziej strefa euro, z krajów o różnej kulturze, różnych czynnikach politycznych, gospodarczych i społecznych, to bez uwzględnienia tych odmienności taki projekt nie może się udać.

W ostatnim tygodniku "Forum" (2012, nr 20) pokazano wskaźnik rozbieżności między 12 krajami (nie podano które wzięto pod uwagę) tworzącymi strefę euro, oparty na 100 czynnikach politycznych, gospodarczych i społecznych. I co się okazało ten poziom rozbieżności 12 krajów strefy euro był wyższy niż 12 krajów leżących na piątym równoleżniku szerokości północnej i 13 krajów zaczynających się na literę "M". To pokazuje, jak niewiele wspólnego mają ze sobą kraje strefy euro, skoro wskaźnik rozbieżności praktycznie przypadkowo dobranych krajów (na literę "M") jest nieco mniejszy, i w cytowanym artykule prowadzi to do wniosku, że projekt euro jest skazany na porażkę.

Gdy czytałam wspomniany wcześniej tekst w "Świecie Nauki", to  ciekawe mi się wydało, jak wypadłyby wyniki, gdyby takie badania przeprowadzono w Polsce. Czy bylibyśmy raczej na poziomie Amerykanów, Chińczyków, Duńczyków, czy może Turków, Rosjan, a może Greków albo jeszcze niżej?

A każdy z nas może sobie odpowiedzieć na następujące pytania:

1) ile bym z 20 żetonów zainwestował(a) za pierwszym razem, nic nie wiedząc o pozostałych graczach?

2) czy ukarał(a)bym gracza-cwaniaka, za pierwszym razem, za drugim, czy jeszcze później?

3) czy mścił(a)bym się, gdyby mnie ukarano?